niedziela, 28 października 2012

Krótko i nie na temat

Panie, panowie, dopadła mnie jesień. Po miesiącu wybitnie (jak na mnie) intensywnego życia, wprost nie mogę doczekać się pierwszego listopada, powrotu do domu, własnego łóżka, kota, ciasteczek kakaowych i mamy. Wyczerpały mi się bateryjki, dusza chce szaleć, ciało chce spać a głowa figle płata. Ambiwalencja mną targa, z jednej strony nie mogę usiedzieć sama w domu, z drugiej, gdy wychodzę do ludzi, włącza mi się żądza mordu, bo wszystko mi ostatnio działa na nerwy. Samotność mi nie służy, myśli, niczym nie zajęte, wędrują na tory, na które nie powinny, towarzystwo mi nie służy, bo ludzie jakoś ostatnio głupsi są niż zwykle. I jeszcze jakaś taka babskość we mnie wstąpiła, huśtawka emocjonalna i przytup obcasem. 

Paskudność pogody osiągnęła szczyt złośliwości. Kiedy na początku października było pięknie, ciepło i słonecznie, ja nie miałam karty pamięci do aparatu. Kiedy karta trafiła w me ręce, pogoda rączo pognała w siną dal, ręce odmarzają mi z braku rękawiczek, tak samo jak kończyny dolne, bo w spodniach łazić nie będę i z uporem maniaka noszę spódnice. Jedyne, co mnie ratuje, to termosik z gorącą herbatą schowany w mojej przepastnej Torbie Hermiony. Jednakowoż uparłam się dziś i poszłam w miasto robić zdjęcia. I stwierdzam, że ja jednak cholernie lubię Szczecin. Niby miasto jak miasto, ani to ładne, ani ciekawe, mało się dzieje, ale jednak sentymentalne ze mnie stworzenie, szybko się przywiązuję do miejsc i rzeczy. Urok starych kamienic, miliona rond, wiekowych domów z imponującymi ogrodami i parków jest czymś, czemu oprzeć się nie potrafię, więc się zawzięłam, chwyciłam aparat i zagłębiłam się w śródmiejskie uliczki. Wspomniana zimnowatość jednak skutecznie zniechęciła mnie do wyciągania rąk z kieszeni, więc zdjęć zrobiłam mało, cóż za podły los. 




Jeśli łaskawe słońce raczy objawić się jutro w pełnej krasie, koniecznie muszę przejść zaliczyć jutro jeszcze jedną taką wycieczkę, mam nadzieję, że tym razem bardziej udaną. 




Na poprawę humoru i ogrzanie serca, dzielę się naprawdę ostatnimi ostatkami lata, prosto z mojego ogródka i oddalam się w kierunku łoża, nim padnę bez życia na klawiaturę. 

Żegnajcie, zagubieni wędrowcy!

2 komentarze:

  1. 1) NO WŁAŚNIE! Zauważyłaś, że jesienią wszystko nagle robi się absolutnie denerwujące? Ostatnio nawet najmniejsza bzdura doprowadza mnie do furii. Nawet to, że idę ulicą i nie mogę powiedzieć coś do znajomej, bo dziewczyny idące przed nami tak jazgoczą, że uszy bolą. Kocham jesień, ale robi dziwne rzeczy z mózgiem.
    2)Nie myślałam, że kiedykolwiek to powiem... naprawdę...ja... zaczynam kochać Szczecin. Zaczynam dostrzegać w nim piękno i wyjątkowość. Jak można śmiać się, że Szczecin nie ma starego miasta, gdy on prawie cały jest starym miastem. Po prostu jest zaniedbany, ktoś musi się nim zaopiekować. Pierwszy raz widzę w tym mieście potencjał...
    3) Ja codziennie w mrówkowcu tęsknie za lasem. Naprawdę, chatka w lesie jest moim marzeniem. Natura daje energie, którą miasto odbiera.

    Ostatnio czytam wywiady z ludźmi w sędziwym wieku, bawi mnie to, że drażnią mnie rzeczy, które im przeszkadzają. Jestem taka młoda, a mnie też drażni niedbalstwo językowe, infantylizacja ludzi, przy jednoczesnym odczłowieczeniu. Upadek kultury i wpychanie na piedestał ludzi, którzy nie są tego warci. A najśmieszniejsze, że przy mojej całej skomplikowanej mizantropii, boli mnie brak szacunku do drugiej jednostki. Gdzie się podziała w tych ludziach wyrozumiałość? Nie oceniaj człowieka, póki nie poznasz jego historii, nie wiesz przez co musiał on przejść. Nie chciałabym żyć w innych czasach, naprawdę, ale mam nadzieję, że wrócimy po rozum do głowy i opanujemy się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja właśnie uwielbiam w Szczecinie to, że jest wizualnie zaniedbany. Jakoś denerwują mnie odnowione, kolorowe budyneczki i ładniusie, równiusie chodniczki. Kocham w starych, burych kamienicach właśnie to, że są stare i bure, dzięki temu bije z nich autentyzm, opowiadają sobą jakąś historię, są takie... przejmujące. Nie jestem jakimś wielkim miłośnikiem miasta, ale jakoś ostatnio nawet do domu nie chce mi się wracać, przesiąkłam kompletnie oparami samochodowymi, zimnym wiatrem o zapachu liści i gorącą wilgocią piwnicznych pubów.

      A w sprawie irytujących zachowań ludzkich, to nie kwestia wieku a rozsądku. Cały czas, patrząc na naszych rówieśników, wydaje nam się, że to z nami jest coś nie tak i my jesteśmy dziwne. Jest wręcz przeciwnie, jesteśmy jednymi z ostatnich normalnych jednostek, które mają w głowie coś więcej niż fajka za winklem gmachu uczelni i impra co weekend. Fakt, że lepiej dogadujemy się z pokoleniem naszych rodziców niż z własnym, o czymś świadczy.

      Usuń