niedziela, 14 lipca 2013

Hejt na niedzielę

Mimo, że są wakacje i mój harmonogram jest dość luźny, rozlazłość niedzieli daje mi się we znaki tak samo, jak zwykle. Dzień spędziłam w piżamie, przed komputerem, bazgrając jakieś mało znaczące rysuneczki, czytając bzdury w internetach i próbując ogarnąć setki zdjęć, które zrobiłam ostatnimi czasy, a których nie mam czasu uporządkować. Do tego doszło pół butelki likieru wiśniowego, mieszanego z Malibu. Słodkie, pedalskie drinki, a co!


Dni mijają mi, ogólnie rzecz biorąc, przyjemnie. Zaliczyłam kolejny wyjazd do J., który strasznie namieszał mi w głowie (pozytywnie!), dał do myślenia i w ogóle zmienił postać rzeczy, ale o tym pisać nie będę, póki nie ogarniam dokładnie o co w ogóle chodzi. Jednakowoż, niewątpliwą zasługą J. jest to, że znów zaczęłam rysować. I to trochę bardziej niż do tej pory. Praktycznie nie ma dnia, w którym nie poświęciłabym przynajmniej tych dwudziestu minut na bazgranie. Robię też sporo zdjęć. I doprowadzam samą siebie do szału, bo im więcej ćwiczę, im bardziej się staram i im lepiej mi wychodzi, tym większe stawiam sobie wymagania i zamiast satysfakcji, jestem zwyczajnie sfrustrowana. Ciskam w diabły i rysowanie i robienie zdjęć po trzy razy dziennie, po czym znowu łapię ołówek/aparat i tworzę dalej, wściekając się jeszcze bardziej. Doprawdy, kretyńskie, zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę, że w obu dziedzinach jakieś tam postępy poczyniłam i w porównaniu z tym, co było ze trzy lata temu, to teraz jestę artystę. Ale, hej, przecież umiejętność spojrzenia na siebie krytycznie jest podstawą rozwoju!
W końcu mam też czas na czytanie książek, nadrabiam wszystko to, co nakupowałam ostatnimi czasy i nie miałam okazji przeczytać. To znaczy, męczę od początku Pana Lodowego Ogrodu, żeby odświeżyć sobie poprzednie trzy części przed przeczytaniem czwartej. Serie to najgorsze rzeczy, jakie mogą mi się przydarzyć. Jeśli pomiędzy czytaniem kolejnych tomów jakiejś powieści mam więcej, niż pół roku przerwy, to nie ma zmiłuj, muszę przeczytać wszystko od początku, żeby nie umknął mi żaden szczegół. Tak samo mam z serialami, dlatego pewnie części z nich nigdy nie obejrzę do końca, bo z każdym nowym sezonem zabieram się za oglądanie od początku, po czym okazuje się, pierwsze sezony znam na pamięć i odechciewa mi się dalej je męczyć. Oh well, fuck logic. 
Z innych życiowych bzdurek mogę dodać, że wciąż kocham swoją pracę, wielbię moich współpracowników, wielbię dostawać do domu za darmo worki kwiatków, bo "to już końcówka, nie sprzeda się", uwielbiam nakręcać się z moim szefem książkami, filmami i grami, uwielbiam wiecznie dobry humor chłopaków z którymi pracuję, nawet te momenty, kiedy szybkozłączkę w szlauchu trafi szlag wtedy, kiedy podlewam i w pół minuty staję się pieprzoną nimfą wodną (albo słoniem morskim, jak kto woli). I zawsze, ale to zawsze trafia na mnie :)
Do tego mam najdłuższe włosy jakie kiedykolwiek miałam, dużo bobu w ogródku, kota atakującego lustro i motywację. W KOŃCU. Mam motywację do wszystkiego, czego najlepszym dowodem jest moje beznadziejne męczenie szkicownika i aparatu. I nawet ruszyłam moją tłustą dupę i zaczęłam ćwiczyć! Szok nad szoki, bawi mnie w dodatku jak strasznie pomiędzy poszczególnymi notkami zmienia mi się nastrój i aktualne podejście do życia, jak z marazmu w mgnieniu oka wzbijam się na wyżyny kreatywności a później równie szybko spadam do doliny marudzenia i zakompleksienia. O tyle dobrze, równie szybko jak dołowanie, przychodzi mi ponowne popadanie w pdseudonarcystyczne stany. Ot, moja własna, chora równowaga: za każdym razem, gdy przeginam za bardzo w którąś stronę, moja logika doprowadza mnie do pionu i uśrednia. Podkreśla moje zalety, kiedy zbyt długo mam zły humor, wyostrza wady, kiedy zbytnio zachwycam się samą sobą. Kurcze, świetnie jest być świadomym samego siebie, zarówno cieleśnie jak i umysłowo. To umożliwia przewidzenie skutków pewnych działań i zapobieżenie im. To sprawia, że patrzę przyjaźniej na innych, bo znając mechanizm działania mojego własnego ciała i umysłu, przynajmniej w przybliżeniu potrafię określić, co dzieje się w głowach innych.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że umie czytać w ludziach. Że przewiduje ich działania, słowa, zachowanie. Że ogólnie rzecz biorąc, czary. Chyba mi to nawet przez chwilę imponowało, póki nie uświadomiłam sobie, że umiejętność "czytania" w ludziach wynika tylko i wyłącznie ze spostrzegawczości i umiejętności wyciągania logicznych wniosków. W sumie, jakby nie patrzeć, dla większości ludzi, którzy nie potrafią powiedzieć nawet tego, skąd się wziął ich ból głowy, to mogą być czary. 



PS. Nie ma lepszej zabawki na świecie, niż kot + kawałek sznurka!
PS 2. Jaram się jak znicz olimpijski na myśl o nadchodzącym Festiwalu Wikingów i Słowian i Woodstocku :D