Panie, panowie, dopadła mnie jesień. Po miesiącu wybitnie (jak na mnie) intensywnego życia, wprost nie mogę doczekać się pierwszego listopada, powrotu do domu, własnego łóżka, kota, ciasteczek kakaowych i mamy. Wyczerpały mi się bateryjki, dusza chce szaleć, ciało chce spać a głowa figle płata. Ambiwalencja mną targa, z jednej strony nie mogę usiedzieć sama w domu, z drugiej, gdy wychodzę do ludzi, włącza mi się żądza mordu, bo wszystko mi ostatnio działa na nerwy. Samotność mi nie służy, myśli, niczym nie zajęte, wędrują na tory, na które nie powinny, towarzystwo mi nie służy, bo ludzie jakoś ostatnio głupsi są niż zwykle. I jeszcze jakaś taka babskość we mnie wstąpiła, huśtawka emocjonalna i przytup obcasem.
Paskudność pogody osiągnęła szczyt złośliwości. Kiedy na początku października było pięknie, ciepło i słonecznie, ja nie miałam karty pamięci do aparatu. Kiedy karta trafiła w me ręce, pogoda rączo pognała w siną dal, ręce odmarzają mi z braku rękawiczek, tak samo jak kończyny dolne, bo w spodniach łazić nie będę i z uporem maniaka noszę spódnice. Jedyne, co mnie ratuje, to termosik z gorącą herbatą schowany w mojej przepastnej Torbie Hermiony. Jednakowoż uparłam się dziś i poszłam w miasto robić zdjęcia. I stwierdzam, że ja jednak cholernie lubię Szczecin. Niby miasto jak miasto, ani to ładne, ani ciekawe, mało się dzieje, ale jednak sentymentalne ze mnie stworzenie, szybko się przywiązuję do miejsc i rzeczy. Urok starych kamienic, miliona rond, wiekowych domów z imponującymi ogrodami i parków jest czymś, czemu oprzeć się nie potrafię, więc się zawzięłam, chwyciłam aparat i zagłębiłam się w śródmiejskie uliczki. Wspomniana zimnowatość jednak skutecznie zniechęciła mnie do wyciągania rąk z kieszeni, więc zdjęć zrobiłam mało, cóż za podły los.
Jeśli łaskawe słońce raczy objawić się jutro w pełnej krasie, koniecznie muszę przejść zaliczyć jutro jeszcze jedną taką wycieczkę, mam nadzieję, że tym razem bardziej udaną.
Na poprawę humoru i ogrzanie serca, dzielę się naprawdę ostatnimi ostatkami lata, prosto z mojego ogródka i oddalam się w kierunku łoża, nim padnę bez życia na klawiaturę.
Żegnajcie, zagubieni wędrowcy!