wtorek, 16 października 2012

Wsiadł do autobusu człowiek z liściem na głowie

Trzeci tydzień roku akademickiego trwa w najlepsze, pierwsze przeziębienie od kilku lat zdążyło przemknąć jak burza przez charlesowy organizm i uciec w siną dal a sam Charles próbuje dojść do ładu z harmonogramem i zaplanować sobie kilka najbliższych miesięcy, ale ostatecznie wszystko ułoży się samo, szanowna babcia powróci do Polski i Charles znów będzie dzielić z nią (jej własne) mieszkanie. Póki co, mam problem ze zorientowaniem się w czasie i przestrzeni, ciągle gdzieś ganiam, spędzam godziny w tramwajach, lecę z wykładu do sklepu, ze sklepu na ćwiczenia, z ćwiczeń na basen a z basenu do mojej drogiej E. I mimo wszystko jakimś cudem udaje mi się sprzątać, robić pranie, ładnie wyglądać i się uczyć. Tylko jakoś paznokci nie mam kiedy pomalować. Nie to, żebym narzekała, taki tryb życia pozbawił mnie trzech kilogramów w ciągu dwóch tygodni i to pomimo tego, że nawet nie mam kiedy pomyśleć o tym, co zjem, więc jem co wpadnie w ręce.

Pan A. był u mnie przez ostatnie dwa tygodnie, ratując mnie obiadami, znosząc wściekanie się o maselniczkę i kolejność układania zakupów na taśmie w markecie, tuląc do popołudniowej drzemki i słuchając historii z przedszkola, moich i E. Wczoraj odstawiłam go do pociągu i jakoś tak zrobiło się źle. Spanie w pustym mieszkaniu męczy i dręczy (mam nadzieję, że po wczorajszej bezsennej nocy padnę dziś jak kamień), nie ma do kogo się odezwać przy porządkowaniu notatek. Liczę jednak, że nawał różnych zajęć, spotkań, nauki i biegania po mieście skutecznie mnie wymęczy i nie będę mieć sił myśleć o dyskomforcie samotności mieszkaniowej.

Żeby nie było zbyt melancholijnie, pochwalę się, że po początkowych perturbacjach, sterczeniu godzinami w kolejce do pani z dziekanatu (na którą napiszę skargę za jej wieczną niewiedzę na każdy temat i niechęć do wypełniania jej obowiązków) i gigantycznych falach irytacji, w końcu udało mi się złożyć wniosek o stypendium rektorskie i teraz pozostaje mi czekać na decyzję. Dodatkowo zajęcia w tym roku, nie licząc kwiatków takich jak mechanizacja czy inżynieria ogrodnicza, są ŚWIETNE. Jedyne, co mnie do tej pory wyprowadziło z równowagi, to niekompetencja niektórych wykładowców (bo rośliny rosnom, nagonasienne majom owoce a wnętrze pomidora wypełnione jest galaretowatą substancją - żadnym tam mezokarpem).

A z okazji nadchodzącej zimy i coraz bliższego sezonu na brak warzyw, rozpoczęłam domową uprawę kiełków i pietruszki w doniczce. Muszę sprowadzić jeszcze miętę i wysiać koperek, wtedy będę człekiem szczęśliwym.

Miałam dziś przyjemność objawić pannie G., że Szczecin jest w posiadaniu ciekawych zakątków i potrafi być miastem doprawdy urokliwym. Cieszę się, że obie tu teraz stacjonujemy i będziemy miały okazję częściej się widywać (w końcu!). Spacery w malowniczej, jesiennej scenerii są cudowne i mogłyby trwać wiecznie, zwłaszcza, jeśli odbywają się w doborowym towarzystwie.





Tak, to panna G. Nie, to nie Szczecin :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz