piątek, 28 czerwca 2013

The hollow

Mówiłam ostatnio, że jest fajnie, prawda? Że żyję pełnią życia, kolekcjonuję wspomnienia, jestem szczęśliwym człowiekiem. 

Otóż gówno prawda.

Uświadomiłam sobie właśnie, że jest fajnie, póki mam co ze sobą zrobić, póki jest ktokolwiek, z kim mogę się spotkać tu i teraz, póki jest alkohol i wszystkie te inne rzeczy, które odwracają moją uwagę. Tak naprawdę, jest mi pusto, a nad wyraz rozpustny tryb życia ma celu tylko i wyłącznie odwrócić moja uwagę. To taka zapchajdziura, która skutecznie mnie rozprasza. Do pewnego momentu. Później przychodzi noc, niespokojne nieistnienie, pełne snów o dłoniach, stopach, piersiach i ustach, snów o czerni i czerwieni, o ćmie, szamoczącej się między szybą a firanką, o paznokciach wbitych w skórę i wonnych frezjach o wiotkich, pergaminowych płatkach w stanie ewidentnej agonii. 
A później, jeszcze później, przychodzi poranek, przytłaczający swoją jasnością i niemoc totalna, związująca kończyny i nie pozwalająca wstać z łóżka. Owijam się szczelniej kołdrą, umierając na bezcelowość i brak chęci. Na lenistwo i zarazki. Tarzam się w tym rozkładzie jak w pościeli skalanej gorączką, aż do momentu w którym ktoś sobie o mnie przypomni, ktoś się odezwie, wyrwie z łóżka i upoi kolejną porcją chwilowego zainteresowania i alkoholu. 
Teoretycznie nie jest źle i nie mam na co narzekać, mam przecież kilku wspaniałych przyjaciół, parę fajnych talentów i całkiem sprawny mózg. Tylko jakoś nie chce mi się chcieć, bo sens uciekł mi z pola widzenia i umiem być sama dla siebie tylko wtedy, kiedy mam świadków, osobistą widownię, zagrzewającą do boju. 
Jestem do cna próżna, egoistyczna i pretensjonalna, jestem pieprzoną primadonną, jednoosobowym dramatem w trzech aktach. Sukcesywnie zaklejam sitko czarnych dziur, zanim zleją się w jedną całość, niezdatną do zlikwidowania. Upycham nieprzytomnie oszukańczą hedonię w otworki wyżarte przez rdzę zwykłych ludzkich potrzeb, odwracam uwagę w oczekiwaniu na te jedne, bliżej nieokreślone oklaski, które zrobią różnicę. 


Przepraszamy, wybrana zachcianka jest w tym momencie nieosiągalna. Prosimy spróbować ponownie.

piątek, 21 czerwca 2013

Brak oryginalnego tytułu

Jeszcze tylko tydzień. Tylko trzy egzaminy, jeden konspekt i jeden projekt i będę mogła cieszyć się wakacjami, lenistwem, moją ukochaną pracą, mnogością książek, wyjazdami i wszystkim tym, na co nie miałam czasu w trakcie roku akademickiego. 
Semestr spieprzyłam kompletnie, wściekam się na siebie, bo nie wiem, czy uda mi się utrzymać średnią do stypendium. Im więcej mam na głowie, tym bardziej nie mogę się do niczego zmobilizować i, szczerze mówiąc, nie mam pojęcia jak sobie z tym radzić. Więc też sobie nie radzę i nastawiam się na kampanię wrześniową, bo przynajmniej jednemu egzaminowi raczej nie podołam. Żeby było weselej, co chwilę na nowo przekonuję się o tym, że system nie popiera myślenia i już mi ręce opadają, bo wychodzi na to, że łatwiej i wygodniej żyje się idiotom. W sumie, żadna nowość. Dlatego też, poza chwilowymi napadami wściekłości, staram się nie przejmować.
Mam 22 lata, pierwsze zmarszczki na czole i całą walizkę świetnych wspomnień, która ostatnimi czasy robi się coraz bardziej wypchana. Mam też ochotę zaszyć się pod namiotem nad jakimś jeziorem i nauczyć się w końcu łowić ryby. Mam mamę, która zapomniała o moich urodzinach, deficyt ubrań na lato i posturodzinowe siniaki. Jakoś dużo siniaków ostatnio w moim życiu. 

Jestem Uszek. Kar El Uszek!






Nałogowa amplifikacja doznań wszelakich moim nowym hobby. 

niedziela, 9 czerwca 2013

Monorożcowato


Kolejny weekend dobiega końca, a ja jeszcze żyję tym poprzednim, spędzonym u J., zresztą, jednym z lepszych weekendów ostatnich czasów. Nie spodziewałam się, że będzie aż tak świetnie, tym bardziej się cieszę i chichoczę pod nosem ze wzmożoną intensywnością na wspomnienie leniwych spacerów, niekończącej się głupawki, obfitującej w żydożarty i suchary stulecia, nocnych eskapad po więcej alkoholu i wszystkich tych małych szczegółów, które sprawiają, że do tej pory chodzę aż za bardzo nakręcona a na sercu jakoś tak cieplej, bo dobrze jest wiedzieć, że normalni, fajni ludzie jeszcze istnieją i jest ich chyba nawet więcej, niż mi się do tej pory wydawało i że nie wszyscy faceci to marudne cipy. Cholera, to miła odmiana być chociaż raz traktowaną faktycznie jak KOBIETA. Generalnie jestem najpierw człowiekiem, a dopiero później babą, ale tak mocno zagłębiłam się w bycie "mentalnym samcem", że czasem po prostu mnie to męczy i brakuje mi takich małych rzeczy, jak pogłaskanie po głowie, załamanie rąk nad moimi blond momentami, czy łopatologiczne wyjaśnienie jak coś działa i dlaczego.

J.


Brakowało mi takiego oderwania się od codzienności, zmiany otoczenia, jakiejś takiej świeżości i nowości, nawet mimo tego, że moja codzienność ostatnio sama z siebie obfituje w wydarzenia maści wszelakiej i na nudę narzekać nie mogę (wszak w ciągu ostatniego pół roku przeżyłam więcej, niż przez całą resztę mojego życia), a jednak dawno nie miałam okazji aż tak doładować sobie akumulatorków. Teraz pozostaje mi oczekiwać wakacji i powtórki z rozrywki a później Woodstocku! :)





Teraz, po powrocie do rzeczywistości, spinam dupę i działam. W końcu zaczęłam się uczyć (mało, bo mało, ale jest tendencja wzrostowa!), ruszyłam z projektami i po kilku miesiącach marudzenia w końcu wprowadzam w życie plan pod tytułem Koniec pierdolenia, czas się schudnąć. Ile z planu wyjdzie - zobaczymy, wszak jestem mistrzem rzucania słów na wiatr, słomianego zapału i gubienia motywacji. Plan rozpoczynam w trybie natychmiastowym, chociaż dzisiaj opracowuję tylko strategię działania, jutro zacznę wprowadzać go w życie. Na początek, w ramach doprowadzenia się do stanu używalności, mam zamiar przez tydzień żywić się tylko owocami i warzywami (nawet ambitnie ułożyłam sobie jadłospis!), z tej też okazji zapewne w nowej notce będzie dużo zdjęć jedzenia. Miło byłoby dorzucić do tego jakąś formę ruchu, ale to wymaga głębszego przemyślenia z racji pogarszającego się stanu moich kolan, na własne, zresztą, życzenie (bo ja nie mogę chodzić jak normalny człowiek. Ja poruszam się albo tramwajem albo biegiem. Na obcasach. Z obciążeniem - bo do domu, bo bagaż).
I jeszcze tylko brakuje mi czasu dla moich roślinek, co mnie radością nie napawa, bo mam do wysadzenia duże ilości pomidorów, papryki i niekończące się grządki do wypielenia. Cóż, tymczasowo muszą poradzić sobie beze mnie.