czwartek, 16 sierpnia 2012

Puzzle

Nie mogę doczekać się jesieni. Chyba o tym ostatnio wspominałam. Jesień walczy z wiosną w moim rankingu na ulubioną porę roku i aktualnie wysuwa się na prowadzenie. Bo ja tak strasznie kocham jesienne wieczory! Nie lubię, jak dzień jest taki długi, zdecydowanie wolę, gdy ciemno robi się wcześniej i wtedy dłużej mogę sycić oko urokiem wieczornym. Taki wieczór jesienny ma w sobie coś magicznego, uwielbiam wychodzić wtedy z domu i spacerować bez celu. W towarzystwie stukotu obcasów, przesiąkając na wskroś chłodną mżawką, chłonąć miasto, zasnute ciepłą, pomarańczową aurą lamp ulicznych. Być świadkiem ostatnich aktów dziennego zgiełku, trybików, zamierających powoli i tracących dynamizm, wprowadzając skomplikowany mechanizm miasta w prawie absolutny bezruch. 
Odkąd studiuję w Szczecinie, nie mogę się nadziwić, jak szybko w tak dużym mieście zapada spokój, jak szybko wyludniają się ulice. Nocne życie jest szczątkowe, o godzinie 22:00 nie uświadczysz w tramwaju już praktycznie nikogo (poza mną, oczywiście). Sądziłam, że taka cisza i wyludnienie nocne są domeną wsi i małych miasteczek. 
Nie wiem czemu, ale atmosfera wieczorów jesiennych kojarzy mi się z kinem, teatrem i koncertami. Z wyjściami w towarzystwie znajomych. Z takim czymś, co lubię, a czego określić nie potrafię. A gdy wieczór deszczowym się być okaże, nie ma nic wspanialszego, niż zaszyć się pod kocem z książką, herbatą i kotem na kolanach, przy akompaniamencie rytmicznego uderzania kropel o parapet. 


A odbiegając od tematu, zaczęłam realizować pomysł biżuterii z puzzli. Bałam się, że nie do końca będzie to wyglądało tak, jak sobie wymarzyłam, ale chyba nie jest źle. Przynajmniej mamie się podoba :) 
Bransoletka ładnie wygląda leżąc, ale wydaje mi się, że na ręku jakoś nie bardzo efektownie się prezentuje. Zmodyfikowałabym ją jakoś, ale, że za podstawę służy łańcuszek i kółeczka z innej bransoletki, jestem ograniczona twórczo, bo nie mam więcej elementów w takim kolorze. 



Z mojego ciasta drożdżowego wyszedł zakalec stulecia, więc przepisu nie podam, póki nie dopracuję. Podejrzewam już nawet, co zrobiłam źle, więc będę musiała zrobić jeszcze jedno podejście. Jak znowu nie wyjdzie, to pierdzielę interes i nie ruszam drożdżowego więcej, przynajmniej nie z tego przepisu. A szkoda, bo chciałam się pochwalić super-hiper-mega przepisem, przekazywanym z pokolenia na pokolenie :)
Zaczynam podejrzewać, że może po prostu nie jestem stworzona do pieczenia, bo to już któraś słodka rzecz z kolei, która mi nie wyszła. Ale za to nadrabiam obiadkami. Wczoraj karmiłam implantem kurzym, pieczonym w jogurcie i kukurydzą z masłem pietruszkowo-czosnkowym. Tak ładnie wyglądało, że szkoda mi było jeść.


Pod wpływem wertowania blogów włosowych, uległam manii laminowania włosów żelatyną i szczerze mówiąc, zachwycona nie jestem. Może dlatego, że na moich włosach mało co widać. Są tak totalnie przeciętne i nieskore do układania się, że odnoszę wrażenie, że po absolutnie KAŻDYM zabiegu wyglądają identycznie. No, chyba, że je czymś obciążę, wtedy wiszą smętnie i wołają o pomstę do nieba. Jedyne, co u mnie daje taki natychmiastowy "WOW" efekt, to płukanka z l-cysteiną i maseczka z żółtka, oliwy i jogurtu. Acz postanowiłam sobie, że zacznę się znów wspomagać od wewnątrz i do codziennej rutyny wróciła skrzypokrzywa (własnoręcznie zbierałam!) i planuję zacząć pić, tak bardzo chwalony, sok z jabłka i pietruszki. Wracam też do naturalnego koloru włosów. Definitywnie. Czerwień rubinowa jest piękna, ale mam wrażenie, że zaczęły mi wypadać włosy (może tylko panikuję), w dodatku denerwują mnie odrosty, bo z moich mało porowatych włosów barwa się praktycznie w ogóle nie spiera. Dodatkowo G. twierdzi, że taki kolor mnie postarza (ale i tak jestem najpiękniejsza na świecie :D) i chyba ma rację. W ogóle, rude włosy podkreślają niedoskonałości. Jestem jeszcze bardziej blada, moje permanentne sińce pod oczami straszą jeszcze bardziej, a każde przebarwienie i pryszcz prawie świeci w ciemnościach. No i A. będzie wniebowzięty, bo nie dość, że nie znosi farbowania, to jeszcze rudy jest przez niego najbardziej znienawidzony :)

A na koniec: RAZ, DWA, CZY, RYSZARDA PACZY!


2 komentarze:

  1. boże, jak ty to ładnie na początku napisałaś o tej jesieni, aż się rozmarzyłam...

    co do bransoletki to całkiem niegłupia, kolorki zacne, moje ulubione :D a to wrażenie, że bardziej efektowna kiedy leży... jak dla mnie, to tak już po prostu mają te bransoletki z "dzyndzadłami", na nadgarstu się jakoś dziko przekręcają.

    a co do włosów, też bym sobie laminowanie wypróbowała, ale to pewnie po glebie, jeśli coś mi jeszcze na głowie zostanie.
    (a nawet jak coś zostanie, to Nabil mi niedługo wszystkie włosy wyskubie ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie raczej ani nie robię, ani nie noszę bransoletek, więc nie wiem, jak to jest z tymi dzyndzadłami :)

      Laminowanie polecam, u mnie się sprawdziło, ale dopiero za drugim podejściem i w wersji bardziej skomplikowanej, czyli z wysuszeniem żelatyny suszarką na głowie.

      Usuń