wtorek, 28 sierpnia 2012

O sukience, która miała być spódnicą i pikantnych omletach

Lojalnie ostrzegam, że z chwilowego braku innych zdjęć, dzisiejsza notka wypełniona będzie głównie MNĄ. Szczelnie. Wszak duża ze mnie baba, więc kard wypełniam bardzo dokładnie. Zabraknie również spójności, bo mój umysł jest w permanentnym stanie pomieszania z poplątaniem i wypełniają go strzępki wszystkiego, począwszy od dziury w pasiastej skarpecie, poprzez kalanchoe na parapecie, którego nie mam, na bezsensie  świata skończywszy. 

Pisałam ostatnio, że chcę wrócić do naturalnego koloru włosów, które jeszcze przedwczoraj prezentowały się następująco:


W sumie kolor dalej bardzo mi się podoba, zwłaszcza po trzech tygodniach od zafarbowania, kiedy wściekle rubinowa czerwień spiera się do ładnego odcienia, który nie wygląda sztucznie, ale odrosty doprowadzają mnie do szału. Sięgnęłam zatem po ciemny blond, tym razem znów z Castinga, łudząc się naiwnie, że moje jaśnie nieporowate włosy potulnie przyjmą kolor. Do przewidzenia było, że się zbuntują i w efekcie moja czupryna mieni się jakimś dziwnym, ciemnym, czerwonym brązem. Nie powiem, wygląda całkiem ok. Ale, kurka, nie widzi mi się chodzić przez najbliższe 2-3 lata z odrostami. Zwłaszcza w fazie początkowej, kiedy wygląda to koszmarnie. Zachciało mnie się rudego, jasna cholera. I niby farbuję tylko szamponami koloryzującymi, ale mam świadomość, że z nieporowatych włosów dziadostwo się nie spierze do końca nigdy. Za wszelkie pomysły na sposoby najbardziej bezbolesnego powrotu do naturalnych włosów będę dozgonnie wdzięczna. 


Sukienka spędza mi sen z powiek. Kupiłam ją za oszałamiającą kwotę 18 zł głównie ze względu na śliczny materiał, który w gruncie rzeczy jest strasznie nietwarzowy (jak i cała sukienka). Strasznie lubię motyw róż, ale jestem wybredna pod tym względem i trudno mi jest znaleźć taki, który będzie mi odpowiadał ułożeniem wzoru, wielkością i kolorystyką. Sukienka ma kolor szaro-bury, różyczki wielkość mają idealną, są w kolorze przytłumionego różu i całość wygląda bardzo subtelnie. Tylko problem w tym, że ja w takim szaro-burym kolorze wyglądam źle, a w dodatku sukienka ma krój tak fatalny, że paskudnie leży na każdym a przy tym jest za krótka do moich masywnych ud. Stąd też pomysł, żeby przerobić ją na spódnicę, więc chwyciłam szmatkę w ręce i rączo pognałam uradowana do mamy, która miała ów plan zrealizować. Ale mama się zebrać nie może, bo to będzie skomplikowane i musi pomyśleć jak to zrobić. Ja nie przerobię, bo nie umiem, poza tym, nawet jakbym chciała, to mam zakaz zbliżania się do maszyny, ponieważ "maszyna do szycia jest jak samochód, każdy ma swoje indywidualne ustawienia i jak mi coś poprzestawiasz i rozregulujesz, to zginiesz marnie" (podpisano: Droga Rodzicielka). I tak sobie sukienka wisi na krześle od dwóch miesięcy, czekając na lepsze czasy a ja rozpaczam, bo taki potencjał się marnuje.



Co do zdjęć, muszę zainwestować w pilocik bezprzewodowy, bo nie mam komu robić zdjęć, a fotografowanie samej siebie za pomocą samowyzwalacza jest niesamowicie irytujące. No i przydałby się obiektyw do portretów, ach, przydałby się...

Jako, że mam ostatni tydzień wolności przed praktykami i z tego tytułu duuużo czasu na wykonanie śniadania, jadam ostatnio namiętnie omlety, w których się zakochałam (nie wiem, czemu akurat teraz). Nie lubię słodkiego o poranku, więc omlety są radośnie pikantne i prze-py-szne!

CHARLESOWE OMLECISZCZE
Składniki:
 - dwa jajka
 - odrobina mleka
 - pół łyżeczki masła
 - dwa plasterki wędliny drobiowej
 - plasterek sera żółtego
 - ćwierć papryczki chili
 - pół pomidora
 - plaster świeżego ananasa
 - posiekana nać pietruszki
 - sól, pieprz, czasem tymianek a czasem zioła prowansalskie
 - opcjonalnie sos czosnkowy

Przygotowanie:
Wędlinę, ser, papryczkę, ananasa i pomidora dość drobno pokroić, doprawić pietruszką i ziołami, wymieszać. Jajka z odrobiną mleka, solą i pieprzem roztrzepać aż się ciut spienią, wylać na rozgrzaną patelnię z rozpuszczonym masłem. Smażyć kilka minut, po tym czasie na połówkę omleta wysypać pokrojone składniki. Ja w tym momencie całość przykrywam pokrywką, żeby ser się rozpuścił i całość podgrzała, nie mam wiem jak wygląda prawidłowe robienie omleta :) Po kolejnych kilku minutach zsuwam omlet na talerz, składając go przy tym na pół, coby się pięknie prezentował. Całość świetnie smakuje z sosem czosnkowym, z którego niestety trza zrezygnować, jeśli ktoś się później wybiera do ludzi.
Wybaczcie jakość zdjęcia, ale z jedzeniem zawsze wpasuję się w taki moment, że światło nie sprzyja i wkradają się szumy. No i zazwyczaj jestem wtedy na tyle głodna, że nie mam cierpliwości i ręce mi się trzęsą :D


Zakupiłam wczoraj nasionka melisy, kocimiętki, ogórecznika i roszponki, teraz śledzę uważnie Dni Siewu i czekam na sprzyjający moment do wysiania, ale chyba się nie doczekam, bo według książeczki nastanie on dopiero we wrześniu. No cóż, ziółka będą musiały poradzić sobie z rośnięciem bez wsparcia faz księżyca i innych takich.

Żeby tradycji stało się zadość, na koniec kot (tym razem samca mego kotka o wdzięcznym imieniu Kotka Ja, ku rozpaczy A., mówię na nią Kitencja Ogonek):







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz