niedziela, 2 września 2012

Wnioski z wioski

Nastąpiło przeciążenie systemu, neurony ulegają autodestrukcji, procesy myślowe wyłączyły się z rzężeniem starego Fiata StoDwadzieściaSześćPe. wzrok spowiła szklista powłoczka tępoty, ślina spływa z kącika ust, rozchylonych w iście kretyński sposób. 
Oto co nauka robi z człowiekiem.


Trójfazowy układ tetraedrycznych cząstek iłu koloidalnego z domieszką piasku gliniastego mocnego pylastego kształtuje swoją retencję użyteczną w sposób niezrozumiały dla mnie, durnej wsiowej kózki, która czuje się upokorzona tym bardziej, że w glebie spędza zatrważająco dużo czasu już od wczesnego dzieciństwa, kiedy to szczytem kreatywności było tworzenie kotletów mielonych z piasku słabogliniastego, obecnego w piaskownicy, który na sucho jest sypki i szorstki a na mokro nieplastyczny, o ostrokrawędzistych, łatwo rozpadających się agregatach a cząstki koloidalne lekko brudzą palce. 

Dość, powiadam. 

Czas na przerwę. A w przerwie pogarszam stan swojego umysłu jeszcze bardziej za pomocą Futuramy  i, po raz setny,  Plants vs. zombies, wertuję odmęty Internetu w poszukiwaniu przepisu na nową maseczkę do włosów i bułeczki drożdżowe z cynamonem, czytam, co można zrobić z bakłażana i jak uprawiać sosnę himalajską, która okazała się sosną koreańską, wpatruję się w doniczki z uparcie niekiełkującymi papryczkami, powstrzymuję się ostatkami woli od zaatakowania orzeszków ziemnych i robię kokardki do włosów ze wszystkiego, co wpadnie mi w ręce i jest materiałem. 


(jak przystało na super-hipster-vyntydż Artystkę przez ogrooomne A, której przydarzyło się posiadać luszczankę, robię subtelne zdjęcia z przekazem i gniazdkiem elektrycznym w tle)


Nie dajcie się zwieść, spódnica sięga kolana, czasem nawet niżej, ale Charlie, miszcz stylizacji, naciągnął ją powabnie po sam pępek.





Ach, no i DOGADZAM SOBIE.  Śniadaniami, bo miło jest ładnie i smacznie rozpocząć dzień, mówta, co chceta, ale dobre śniadanie pozytywnie nastraja. Powyżej macie zaszczyt oglądać jogurt grecki, przykryty szczelnie płatkami owsianymi, migdałami, pestkami z dyni, brzoskwinią, dżemem leśnym i cynamonem.

Uważam, że dogadzanie sobie jest bardzo ważnym elementem życia. Niby oczywiste, bo przecie każdy lubi sprawiać sobie drobne przyjemności, ale na podstawie obserwacji otaczających mnie ludzie, stwierdzam, że chyba jednak nie do końca. Bo owszem, każdy (przeważnie) stara się zaspokajać swoje zachcianki (przeważnie), ale zazwyczaj nie przywiązuje do tego większej wagi i traci dużo, duuużo przyjemności. Ja, w stanie głęboko zaawansowanej miłości własnej, nauczyłam się takie przyjemności celebrować. Denerwuje mnie na przykład moja mama, która kupuje czekoladę/ciasteczka/cokolwiek słodkiego, po czym rozparcelowuje na środku ulicy i zjada w 10 minut. A ja wolę dotrzeć spokojnie do domu, zrobić sobie kawę, zasiąść wygodnie w fotelu z książką/filmem i dopiero wtedy rozkoszować się zarówno smakiem jak i przyjemnością chwili. O, albo spacery. Większość ludzi, gdy ma gdzieś iść, to po prostu idzie, prosto do celu, najkrótszą drogą, nie patrzy na nic. A dla mnie kwintesencją spaceru jest możliwość obserwowania otaczającego mnie świata, zarówno krzywienie się na widok wrzeszczącego dziecka jak i podziwianie gzymsów starych kamienic, wszystko jest równie zajmujące i nie-ro-zu-miem, jak można być odpornym na taką mnogość bodźców wizualnych.
Właściwie to całe dogadzanie sobie, to dopiero wierzchołek góry lodowej, a wszystko sprowadza się do, wspomnianej już, miłości własnej, co w gruncie rzeczy jest sztuką trudną. Zdarzają się ludzie o irytująco wysokim stopniu bezkrytyczności w stosunku do własnej osoby, ale zdecydowana większość ma problemy z zaakceptowaniem i zwyczajnym lubieniem siebie. I tu apel do każdej zbłąkanej duszyczki, która przypadkiem tu trafi: jesteś jedyną osobą, co do której masz pewność, że będzie towarzyszyć Ci do końca Twojego życia. Nie ważne, co Cię spotka, ilu ludzi przyjdzie i pójdzie, Ty byłeś, jesteś i będziesz ze sobą ZAWSZE. Wydaje mi się, że to dobry powód, żeby zacząć siebie lubić, to po prostu bardzo ułatwia i uprzyjemnia życie.
Może Wam się to wydawać strasznie egoistyczne, dumne i narcystyczne, ale ja jestem dla siebie najważniejszą osobą na świecie i według mnie jest to bardzo zdrowe podejście. To ja będę ponosić konsekwencje swoich czynów, ja będę przeżywać swoje życie, dlatego staram się mieć na nie jak największy wpływ i, w miarę możliwości, samemu decydować. Nie jest to łatwe, bo jestem jednostką wybitnie niezdecydowaną, dlatego tez bardzo liczę się z opinią bliskich, ale ostatecznie to JA podejmuję decyzję. Nie znaczy to, że dążę po trupach do celu, że za nic mam pragnienia innych, wręcz przeciwnie. Niewielu jest ludzi, którzy dużo dla mnie znaczą, ale sądzę, że potrafię się dla nich poświęcić (chociaż "poświęcenie" nie bardzo tu pasuje, w większości przypadków robienie czegoś dla kogoś to czysta przyjemność).
Nie myślcie tylko, że z powodu samouwielbienia spoczęłam na laurach i czas mija mi na wzdychaniu do lustra i rozkoszowaniu się własną idealnością. Jest odwrotnie, dzięki temu, że zrobiłam z siebie swojego najlepszego przyjaciela, znam swoje wady jak nikt inny i potrafię je sobie wytknąć, chociaż czasem łatwiej byłoby odwrócić wzrok i udawać, że jest wspaniale. Wiem, że potrafię być bardzo złośliwa i zrównać człowieka z ziemią w momencie, kiedy mam zły humor, mimo, że dana osoba niczym mi nie zawiniła, potrafię straszliwie zadzierać nosa i ostentacyjnie nie dowierzać, że ktoś może nie wiedzieć czegoś, co jest oczywiste (cholera, po prostu nie lubię głupoty), oceniam po pozorach, często bardzo niesprawiedliwie, ale staram się z tym walczyć, bo wiem, że to zwyczajnie głupie, potrafię przyznać się do błędu i przeprosić. Nie zależy mi na superświetnych kontaktach z całym światem, ale to jeszcze nie znaczy, że te kontakty mają być złe. Neutralność w tym przypadku jest w sam raz.
A kluczem do jeszcze większego zadowolenia z siebie jest samodoskonalenie. Lubię się uczyć. Nawet takie gleboznawstwo pewnie kiedyś mi się przyda (krzyżówki!). Lubię czytać, dowiadywać się nowych rzeczy, poszerzać swoje horyzonty, bo czasem wydają mi się strasznie malutkie i głupio mi przed samą sobą, jak niewiele wiem o świecie. Lubię myśleć, analizować i dochodzić do wniosków, patrzeć na jedną rzecz z różnych punktów widzenia, dyskutować z ludźmi, bo to wszystko wnosi niesamowite bogactwo do mojej psychiki i sposobu postrzegania świata. I o ile karmić ducha uwielbiam od małego, o tyle dopiero teraz uczę się robić również coś dla ciała. Stąd maniakalne dbanie o włosy, stąd odchudzanie, ćwiczenia, ładne i smaczne śniadanka. Bo gdy ciało funkcjonuje dobrze i prezentuje się dobrze, to i w głowie jakoś od razu jaśniej, weselej.

Jestem uśmiechniętą paszczą Charliego.

5 komentarzy:

  1. Och, jaki motywujący wpisik, no aż się uśmiechnęłam i pokazałam swoją zaburzoną harmonię łuku zębowego światu. Widzę, że poczytałaś blożki śniadankowe, mam nadzieję, że nasza egzystencjalistka to zobaczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A bo mnie najszło. Inner peace, te sprawy.
      Blożki przejrzałam bardzo pobieżnie, ale zdjęcia mnie zainspirowały.
      Pewnie, że zobaczy. Tylko ona komentuje mi notki esemesami.

      Usuń
  2. Wasza egzystencjalistka3 września 2012 08:25

    WYWÓD JESTEM'U

    jestem sobie
    jestem głupi
    co mam robić
    a co mam robić
    jak nie wiedzieć
    a co ja wiem
    co ja jestem
    wiem że jestem
    taki jak jestem
    może niegłupi
    ale to może tylko dlatego że wiem
    że każdy dla siebie jest najważniejszy
    bo jak się na siebie nie godzi
    to i tak taki jest się jaki jest


    — Miron Białoszewski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tru, rzekłabym, ale nie rzeknę, bo poezja niestrawną dla mnie.

      Usuń
  3. Zapomniałam dodać, że ŁADNY KUBEK, maleńka!

    OdpowiedzUsuń