środa, 5 września 2012

Marchewkowe pole rośnie wokół mnie

Cierpię.
Me delikatne, piękne dłonie pianisty/złodzieja, pokryte zostały siateczką drobnych zadrapań, mnogością zadziorów skórnych i piekących ranek. Żeby było bardziej widowiskowo, gdzieniegdzie wkradła się drzazga, kolec i plama z żywicy. 
Cierpię.
Jeszcze trochę i moje cudne, długopalczaste chwytniczki ewoluują w regularne łapska robola. Żywię tylko nadzieję, że uda mi się doprowadzić je kiedyś do pierwotnego stanu. I cud, że jeszcze żaden paznokieć nie opuścił mnie z trzaskiem. 
Cierpię. I jestem w tym cierpieniu bardzo uradowanym człowiekiem, bo KOCHAM MOJE PRAKTYKI! Radość przepełnia mą duszę, me czarne, parszywe serduszko w każdej minucie, spędzonej pośród mnogości roślinek. I niby wiem, że niewiele się nauczę w takim malutkim centrum ogrodniczym, czas upływa mi głównie na podcinaniu roślinek, obrywaniu uschniętych liści, zamiataniu, podlewaniu, przestawianiu, wyplątywaniu się ze szlaucha, rzucaniu ślimakami i uciekaniu przed klientami ale, jak dla mnie, jest fenomenalnie. Bo praca przy roślinkach uspokaja i nie wymaga myślenia, bo jest zielono, bo pracuję z przemiłymi ludźmi i atmosfera jest bardzo przyjemna. Bo nikt mi niczego nie narzuca, przychodzę kiedy chcę i na ile chcę i nie zostałam potraktowana jak kolejny jeleń, który MUSI odbębnić, więc może za darmo, mój czas, chęci i wysiłek zostały docenione i może w końcu uda mi się odłożyć na obiektyw/suszarkę do włosów/automat do pieczenia chleba (ach, te priorytety).


Z serii "Nie mam o czym pisać, więc piszę o duperelach": 
1. Odkryłam zadziwiającą prawidłowość. Nie otwieram paszczy przy malowaniu rzęs jak każda kobieta, za to dostaję kataru przy zmywaniu makijażu.
2. Po dłuższym codziennych ćwiczeń i całkiem sensownego żywienia, waga ani drgnie. Wiem, że nie ma co się niecierpliwić, ale znam mój organizm i wiem, że przy takim trybie życia spokojnie pozbywam się kilograma tygodniowo, więc już wiercę w oczekiwaniu na, minimalne chociaż, efekty. 
3. Moja miłość do pomidorów jest w tak zaawansowanym stadium, że nie wiem, jak przeżyję bez nich zimę. Chyba normalnie założę na strychu domową uprawę. A papryka wciąż nie chce wykiełkować. 
4. Sterczenie przed domem o północy w szlafroku i z mokrą głową zdecydowanie nie jest moim hobby, ale chęć zrobienia zdjęcia księżyca w pełni jest silniejsza. Zdjęcie nie wyszło, bo brak statywu, bo czas naświetlania, bo sto innych rzeczy, ale przecież mamy fotoszopa, żeby ludzie nie potrafiący robić zdjęć, mogli się chociaż popisać swoim poczuciem estetyki przy stylizowaniu kolejnej przypadkowej fotki.


Poszerzam horyzonty kulinarne: upiekłam ostatnio ciasto marchewkowe, mimo, że zarzekałam się, że nigdy go nie zrobię i nie tknę, bo nie znoszę marchwi w stanie innym, niż surowa, nawet, jeśli jej nie czuć. Ale przechodzę ostatnio fascynację rzeczami, których normalnie nie jadam i zawsze wydawały mi się nieatrakcyjne (cukinia, bakłażan i inne takie), więc w porywie emocji upiekłam ciasto. I jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Smakuje trochę jak piernik a przy tym jest tak niesamowicie delikatne, miękkie i puchate, że nawet, gdyby nie miało smaku, jedzenie byłoby przyjemnością. Z tego, co wyczytałam, jest to domena wszystkich warzywnych ciast. 

CIASTO MARCHWIOWE (przepis haniebnie ukradziony z Internetu, ale ni cholery nie pamiętam z jakiej strony, więc podaję tutaj co i jak): 
Składniki:
 - dwie szklanki marchwi startej na tarce o drobnych oczkach
 - jedno jabłko starte na tarce o dużych oczkach
 - dwie szklanki mąki
 - szklanka cukru
 - szklanka oleju
 - cztery jaja
 - łyżeczka proszku do pieczenia
 - dwie łyżeczki sody oczyszczonej
 - cynamon, cukier wanilinowy, orzechy włoskie (wedle uznania)

Przygotowanie:
Jajka z cukrem (i ewentualnie cukrem wanilinowym) miksujemy przez kilka minut, następnie, wciąż miksując, partiami dolewamy olej. Gdy składniki się połączą, powoli dosypujemy mąkę, wymieszaną z sodą, proszkiem do pieczenia i cynamonem i dalej miksujemy aż do uzyskania jednolitej masy. Na końcu dodajemy starte jabłko i marchewkę oraz orzechy i mieszamy delikatnie drewnianą łyżką. Całość wylewamy na wysmarowaną tłuszczem/wyłożoną papierem do pieczenia tortownicę, pieczemy do suchego patyczka (40-45 minut) w temperaturze 175 stopni. 


Na dziś koniec, bo sen mnie morzy i w sumie miałam z notką poczekać do czasu, aż będę miała jakieś ciekawsze zdjęcia tudzież treści do przekazania, ale ekshibicjonizm internetowy jest silniejszy ode mnie.


"Dobranoc" - rzekła Rysieńka i odwróciła się ogonem do publiczności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz