sobota, 22 września 2012

Cierpienia młodego Charliego

Zgadałam się ostatnio z Panem Szefem na temat książek, filmów, muzyki i tak jakoś wypłynęło, że oboje jesteśmy zapaleni fantaści. Pan Szef następnego dnia wręczył mi najnowszy numer Nowej Fantastyki, otwartej na stronie z konkursem na opowiadanie. Nie wiem, jakim cudem Pan Szef wydedukował, że pisać lubię i moim życiowym celem jest napisanie chociaż jednej książki, która może nawet nigdy nie wyjść z szuflady, po prostu chciałabym zrobić coś kiedyś w całości, do samego końca. Niemniej, przewałkowaliśmy z Panem Szefem temat pisania dla początkujących, fantastyki jako takiej, młodzieńczych prób spełnienia się literackiego i od słowa do słowa, zostaliśmy współzawodnikami w walce o pierwsze miejsce w konkursie :)
I tu następuje moment, kiedy Charlie, nakręcany butelką wina (która miała zostać na jutro, ale jakoś tak sama wepchnęła mi się do ręki w towarzystwie korkociągu) musi się wyżalić: JESTEM CZŁOWIEKIEM TOTALNIE POZBAWIONYM POMYSŁÓW. Żałość wielka mnie ogarnia z tego tytułu, wszak miałam zostać nędznym pisarzem w kaszkieciku i podartych rękawiczkach, piszącym swe niedocenione powieści na zacinającej się maszynie do pisania, siedząc na wilgotnym, przeciekającym poddaszu londyńskiej kamienicy, w towarzystwie upasionych szczurów, kradnących mi kradzione jedzenie.
A wracając do tematu: to tak, jak z moim rysowaniem. Ja wiem, że umiem. Wiem, że odrobina wysiłku wystarczy, żebym robiła to dobrze. Jasna cholera, może jestem w tym momencie wybitnie nieskromna (ale lepsze samochwalstwo niż skromność fałszywa), ale JA WIEM, że piszę i rysuję całkiem niezgorzej, z tym, że warsztatu mi brak. Ale warsztat wystarczy wyćwiczyć. Największy problem w tym, że moja pomysłowość jest niewspółmierna do możliwości. Niby takie ze mnie mądre dziewczę, niby takie błyskotliwe, a jak przychodzi co do czego, nie potrafię niczego wymyślić. I, kurcze, boli mnie to, bo moje zdolności się marnują. Jest na świecie mnóstwo ludzi, którzy wręcz kipią weną, poruszającymi pomysłami, mają co pokazać światu, ale nie mają talentu, potrzebnego do wyrażenia swoich myśli. I głupio mi przed takimi ludźmi, bo ja mogę, ale nic z tym nie robię, bo w sumie sama nie wiem co i w ten sposób w cholerę idą umiejętności, które ktoś inny z powodzeniem by wykorzystał. A ja... ja nadaję się najwyżej na jedną z kserokopiarek, którymi tak gardzę, jedną z tych osób, które, pod wrażeniem czyjejś twórczości nieudolnie próbują stworzyć coś na jej wzór i z jednej strony pragną z całego serca pochwalić się światu, bo wiedzą, że świat poprze i będzie pod wrażeniem. A w głębi serca takiego fałszywego twórcy rodzi się potężny wstręt do własnej osoby, spowodowany świadomością tej bezczelnej zrzynki, tego ohydnego oszustwa. 
Z drugiej strony mogłabym tłumaczyć się faktem, że w kwestii literatury i wszelkich innych dziedzin sztuki, już wszystko zostało powiedziane, obecnemu pokoleniu pozostaje jedynie sprytna zabawa formą, sprawiająca, że oklepana treść roztacza wokół siebie świeżość i sprawia wrażenie czegoś nowego. 
Tu pojawia się pytanie: czy ja, najzwyklejszy w świecie Charlie ze wsi, potrafię ubrać znany wszystkim schemat w niespotykany i wstrząsający współczesną modą, płaszczyk słów?


2 komentarze:

  1. Kocie, czy Ty wiesz, że mamy ten sam problem? Ja wprawdzie ostatnio wpadłam na cudny pomysł na powieść, ale tak się złożyło, że przez najbliższych kilka miesięcy moją głowę będzie zaprzątać coś zupełnie innego, niż powieść. Co za shit!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja myślę, że u mnie brak pomysłu częściowo by się rozwiązał, gdybym zwalczyła syndrom pierwszego zdania. Bo jak już się zacznie, to jakoś później reszta sama z siebie się wymyśla i pisze. Tylko jak tu sformułować pierwsze zdanie, żeby było ciekawe i przykuwało uwagę? Eh, life is a bitch.

      Usuń