wtorek, 17 grudnia 2013

Reniferem przez galaktykę

To nie jest tak, że rzucam bloga. O nie. Nienienienie. Pisać kocham i nie przestanę, nawet jeśli mają to być tylko blogowe bzdurki. Otóż, moi drodzy, ja mam doskonałe wyjaśnienie na mój brak obecności:

1. Komputer mój prawie trafił szlag, po setnym przeinstalowywaniu systemu i pieprzeniu się z nim godzinami, skapitulowałam i wymieniłam się z mamą laptopami. Maminy niby jest sprawny, jednakowoż prędkość jego powala na kolana, tak samo jak ilość miejsca na dysku, co skutkuje tym, że w czasie otwierania Photoshopa z powodzeniem można iść zaparzyć herbatę. Na Cejlon. 

2. Pan J. tak skutecznie okupuje moje życie, że wygospodarowanie tych kilkudziesięciu minut w tygodniu na obróbkę zdjęć i napisanie notki staje się niemożliwością. Zwłaszcza, że J. to Pan Grafik Komputerowy i obróbka zdjęć w jego towarzystwie zamiast przebiegać szybciej i sprawniej, trwa koszmarnie długo, bo J. zna za dużo opcji i MUSI się bawić w każdy możliwy sposób, kiedy ja chcę tylko skadrować i poprawić kontrast :)

No, ale korzystam właśnie z chwilowej bytności J. poza granicami naszego pięknego kraju nadwiślańskiego, więc znów mogę pobawić się w ekshibicjonistę internetowego, attention whore i inne takie. 
Jest wesoło, bo puste portfele przygnały nas do mieszkania z babcią. Znów. Zapewne będę tu mieszkać do usranej śmierci, zawsze jakimś cudem wracam do tego znienawidzonego mieszkania. Nie zrozumcie mnie źle, mieszkanie z babcią jest super. Sam lokal mi nie odpowiada. Jakieś takie paranoje rodem z koszmaru siedmiolatka, nigdy nie potrafiłam tu normalnie zasnąć, zwłaszcza, gdy byłam sama. I jakoś tak raźniej jak wszystkie możliwe światła są włączone. Pojęcia nie mam, skąd to się bierze, wszak nocne lęki dziecięce przeszły mi ładnych parę lat temu, nerwów moich nie rusza ani łażenie w nocy po mieście czy po moim zadupiu (gdzie wyłącza się latarnie na noc, co skutkuje ciemnościami egipskimi), ani spędzanie samotnych nocy w moim wielkim, skrzypiącym domu rodzinnym, który żyje własnym życiem. A to cholerne, dwupokojowe mieszkanko w dużym mieście przeraża mnie do granic możliwości. Lęk pierwotny, szkielet w mojej szafie i złe feng shui. 
Wyprowadzka od E. zaowocowała niezrozumiałym dla mnie konfliktem, który chyba trudno będzie wyjaśnić. I zdziwiła mnie niemożebnie moja własna reakcja, po chwilowej złości, spowodowanej raczej chęcią wyjaśnienia spraw, aniżeli samą sytuacją, po prostu wzruszyłam ramionami i olałam sprawę. Powiedziałam, co miałam do powiedzenia, sama zainteresowana od tego czasu się nie odzywa i po raz pierwszy w życiu, nie interesuje mnie reakcja drugiej osoby na to, jak się odniosłam do sprawy. Jeśli to przejaw oduczenia się zależności od ludzi i nadmiernego przywiązania, to chyba dobrze. Aczkolwiek wydaje mi się, że powinnam się bardziej przejąć. Cóż, może to kwestia zbyt dużej ilości razem spędzonego czasu. Za dzieciaka nie mogłyśmy się znieść dłużej niż dobę w jednej dawce. Wspólne mieszkanie widocznie musiało zaowocować jakąś małą katastrofą. Pożyjemy, zobaczymy. 
Ze spraw przyjemniejszych, dopadło mnie totalne świąteczne szaleństwo, pierwszy raz w życiu. Nigdy aż takiej przyjemności nie sprawiało mi robienie prezentów, lepienie pierogów (nawet J. miał w tym swój udział!), pieczenie i ozdabianie pierniczków i samo wyczekiwanie świąt. I nawet sylwester nie jawi mi się tak przerażająco jak zwykle, ba, zapowiada się bardzo przyjemnie.  
Dodatkowo, zostałam oficjalnym fotografem pana N. Umawialiśmy się, co prawda, tylko do końca tego roku, ale jako, że nasza współpraca przebiega pomyślnie i się ciekawie rozwija, liczę, że potrwa dłużej. Co prawda, to nie jest mój świat, kompletnie, bo ani ze mnie znawca/wielbiciel mody, ani nie wydaje mi się pasjonującym robienie tego typu zdjęć, ale podjęłam się tego dla zwykłej praktyki, żeby pstrykać regularnie i dużo. I, o dziwo, zaczęło to być całkiem zabawne i kreatywniejsze, niż myślałam. 



Fajnie mi jest w moim życiu w chwili obecnej. Co prawda, żyję z dnia na dzień, moją głowę zaprzątają sprawy zgoła codzienne, absolutnie przyziemne i mało wybitne, ale dobrze mi jest. I ze sobą, i z innymi. Czasem tylko męczy mnie brak celu i brak środków, niemożność zapanowania nad pewnymi rzeczami, niezależnymi ode mnie i konieczność pamiętania o wszystkim. Ale to tylko czasem i tylko na chwilkę. Poza tym, zapanowała u mnie ogólna błogość i harmonia, otulona zostałam ciepłym kocem zadowolenia i poczucia bezpieczeństwa. Miniony rok będę wspominać jako ten, w którym byłam szczęśliwa. Świadomie szczęśliwa - pierwszy raz w życiu. 

3 komentarze:

  1. Podoba mi się zakończenie/podsumowanie... to, że jest tak dobrze widoczne i jego treść. Podoba mi się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się. Napisałabym coś więcej, ale właśnie wróciłam z Propagandy, więc sam rozumiesz :)

      Usuń
  2. Widzę, że się dzieje! Już nie mogę się doczekać momentu, gdy te wszystkie historie zostaną rozszerzone i będę z wypiekami na swoich policzkach chomika ich słuchać. Ja nie czuję wybitnie klimatu świąt, szaro, pusto, ale na widok pierniczków moje serce rośnie.

    OdpowiedzUsuń