niedziela, 27 października 2013

Powrót

Przybywam wprost z czeluści szczecińskich z pierwszą od dawna sensowną notką! Jak już wspomniałam wcześniej, dzieje się dużo. Bardzo, bardzo dużo. Na tyle dużo, że trochę się we wszystkim gubię, mam problem z połapaniem się i towarzyszą mi tycie tycie kryzysiki. 
Otóż wraz z panem J. podjęliśmy dość spontaniczną, nie do końca przemyślaną, ale jakże radosną decyzję zamieszkania razem, zatem jego rzyć szanowna przybyła do Szczecina i zaszczyca mnie swoją obecnością 24/7. Radość przeogromna, jednak takie gwałtowne rzucenie się na głęboką wodę, poważne (tiaaa) wspólne rzeczy, poszukiwanie pracy i inne codzienne sprawy, od maleńkich po te większe, trochę mnie czasem przerastają. Do tego dochodzi usilnie tłumiona niechęć pogodzenia się z ostatecznym wypisaniem się z dzieciństwa. Już nie mogę być beztroska, nieodpowiedzialna, nie mogę mieć w dupie wszystkiego. Teraz muszę myśleć logicznie, rozsądnie i przyszłościowo, natomiast ja wciąż miewam ochotę olać wszystko, po zajęciach pójść spać i totalnie zmarnować cały dzień. 
Ale nie ma tego złego, ostatecznie bardzo się cieszę, bo takie "dorosłe" życie świetnie motywuje do działania, oducza lenistwa, nakazuje ponosić konsekwencje swoich czynów. No i ostatecznie, prędzej czy później przyszedłby w końcu taki moment, w którym należałoby dorosnąć i zacząć żyć na własną rękę, więc chyba lepiej, że nastąpiło to wcześniej, niż później. A ja do tego optymistycznie wierzę, że damy radę. W końcu wszyscy dają radę :)
Żyję jeszcze trochę wakacjami, bo były naprawdę niepowtarzalne i zmieniły wszystko. W ogóle, cały ten rok jest najbardziej intensywnym rokiem w moim życiu, przyniósł mnóstwo zmian, w dodatku na lepsze i dużo mnie nauczył. Tak o innych, jak i o samej sobie. Ukształtowały mi się jakieś oczekiwania wobec życia, wobec ludzi i samej siebie, mam coraz bardziej wyostrzony obraz tego, jakim człowiekiem chciałabym być. I nie pozostaje nic innego, jak do tego dążyć. 
Niestety, przez nawał zajęć maści wszelakiej, kompletnie nie mam czasu ani czytać, ani rysować, ani pisać. I smuci mnie to, bo znowu wyjdę z wprawy z rysowaniem (a już tak fajnie mi szło), wszystkie 78 książek, wygrzebanych z zapomnianego kartonu wciąż czeka na odrobinę mojej atencji, wodząc za mną smutnym wzrokiem, a blog porasta pajęczynami. Już nie mówiąc o tym, że nie mam czasu rozwijać się intelektualnie. Trochę się boję, że popadnę w jakąś mentalną stagnację i zamiast poszerzać moją wiedzę, znajdować nowe zainteresowania i ogólnie aktywnie spędzać czas, w pewnym momencie zatracę się w codzienności. A to jest coś, czego bardzo nie chcę, bo niechybnie doprowadzi mnie to do stanu rozpaczy, wszak zmiany są podstawą mojego życia i bardzo nie lubię stać w miejscu. 
Jedyne, co pozostaje niezmienne, to moja miłość do eksperymentów w kuchni, tendencja do spadania ze schodów i nałogowe robienie zdjęć. Bardzo dziwne jest natomiast to, że jesień, moja ukochana pora roku, po raz pierwszy w życiu tak bardzo daje mi się we znaki. Męczy mnie, usypia, związuje ręce, chłodzi i wysysa witaminy z organizmu. Ale przynajmniej jest piękna i raczy oko malowniczymi widokami. 




Jezioro Turkusowe



Opuszczone osiedle w Kłominie




Wieczory uprzyjemniam sobie grzanym winem :)




2 komentarze:

  1. NARESZCIE! Mam nadzieję, że poza fikuśnymi eksperymentami w kuchni, pozwalasz sobie czasem na proste jadło w postaci... KIEŁBASY. Miło czytać taki ociekający szczęściem pościk, moja droga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakieś dwa tygodnie temu było bardzo nieszczęśliwie, temu też się cieszę, że zaczęłam powoli łapać się we własnym życiu i teraz ociekam spokojnym szczęściem.\
      KIEŁBASA MUSI BYĆ.

      Usuń