środa, 29 maja 2013

Noctuidae

Hałaśliwe wybuchy nocnej euforii osnute pomarańczowym światłem latarni, przeświecającym przez ażur lipowych liści, kosmiczne kształty pomnika Trzech Gołębi, widzianego ze złej perspektywy, smużka dymu i zapach nocnego powietrza, zapach kurzu, nagrzanego betonu i wilgoci, zapach lata i conocnych małych historii, pisanych dla każdego z osobna. I idę przez to na wpół śpiące miasto, kłapiąc niezgrabnie butami, chłonąc wilgoć z powietrza, upajając się stanem bezmyślnej radości i snuję pod sklepieniem czaszki scenariusze nigdy nie odegrane, plotę między palcami słodkie opowieści, które znikną wraz z nastaniem dnia.   Idę, odprowadzana żółtym błyskiem kocich ślepi, miękkim stąpaniem łap, smoliście czarnym cieniem na tle ściany. Idę i mogłabym tak iść w nieskończoność, wszak wraz z dojściem do domu, wraz z otuleniem się kołdrą i pogrążeniem w męczącym półśnie, cała ta, namacalna niemalże, aura zniknie, rozpłynie się w czasie, a ja, przywrócona do życia przez irytująco głośny dźwięk budzika, na powrót zatopię się codziennej rutynie. I znów będę świadkiem tramwajowych rotacji siedzeniowych pani z reklamówką z Netto, która poszukuje miejsca idealnego, znów spotkam w autobusie smutnego chłopca z tatuażami robionymi kredkami, minę obluzowane płyty chodnikowe pod gmachem uczelni. Znów nie zrobię nic, znów popołudniem odeśpię nieprzespaną noc, dopiję poranną kawę i nasłuchiwać będę nadchodzącego wieczoru.
Mogłabym żyć nocą. Mogłabym żyć, gdy ulice są puste, gdy samochody śpią, a w środku miasta spotkać możesz sarnę. Gdy matki z wózkami nie zachodzą drogi a matrony z rozłożonymi parasolami nie pchają się pod daszek przystanków, zabierając bezparasolowym ludziom schronienie w środku ulewy, gdy nikt nie patrzy i nie widzi, gdy nikt nie słyszy, jak nieumiejętnie śpiewam i recytuję niestworzone wierszyki w rytm własnych kroków.
Kocham noc. I kocham to miasto. Smutne, brudne miasto i jego teleporty, przenoszące niespodziewanie człowieka z jednego miejsca w drugie, bezsensowne Trzy Gołębie, szpetne i drogie jak cholera fontanny. I platany kocham i ścieżki parkowe i nieprzemyślane chodniki, źle zaprojektowaną przestrzeń i fasady kamieniczek i wieczny gwar na Deptaku. 
Szare życie - pastelowe bloki. 

Cholera, chyba dotarłam do takiego momentu w życiu, w którym mogłabym się określić człowiekiem szczęśliwym, chociaż pojęcia nie mam, jak szczęście wygląda, ale ze szczęściem, to chyba tak bywa, że dopiero jak minie, a człowiek dostanie w kość od życia, albo po prostu dorośnie i zatęskni, to zdaje sobie sprawę, że kiedyś był szczęśliwy. Że to nocne powietrze, to wspólne milczenie, te niespodziewane wypady w miasto i samotne powroty do domu - to było szczęście.
Jestem więc szczęśliwa w swojej beztrosce, w swojej wolności i pustym portfelu, w swobodzie działania i w absolutnym nieprzejmowaniu się jutrem. W braku planów i problemów i trosk. Fajnie jest mi w moim życiu. Czasem tylko z samą sobą nie jest mi fajnie ale po pełnych rozsądku monologach do lustra i to szybko przechodzi.
Idę, zatem, dalej taplać się w ulotnym poczuciu szczęśliwości, tym bardziej, że szykuje się całkiem pozytywny weekend, pełen zdjęć i, mam nadzieję, śmiechu. Idę spakować zabawki, dobry humor i książkę na drogę. Wszystko, oprócz mózgu. Mózg, tym razem, zostaje w domu. 


4 komentarze:

  1. Co Karolcia będzie robić w weekend?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie od dziś wiadomo, że rozum jest najpoważniejszą przeszkodą na drodze do szczęścia. Przyjemnie się czyta Twoje teksty :)

    OdpowiedzUsuń