Spoglądam przez okno na moją małą, zaśnieżoną wioskę. Na stary świerk tuż przy domu, na sikorkę bogatkę, dziobiącą zawzięcie słoninę, na podstawówkę do której chodziłam. Wzrok mój przenika budynki, drzewa i pagórki, mknie dalej, pokonuje odległości niezmierzone, zatrzymując się z czułością na stawie, w którym w dzieciństwie pływaliśmy już od kwietnia, kiedy tylko zrobiło się trochę cieplej. Na rzeczce, w której uczyłam się łowić ryby, co skończyło się połamaniem wędki na drzewie. Na wszystkich śliwach, gruszach i jabłoniach, z których kradło się wieczorem owoce. Na leśnych jagodnikach, na polankach z sarnami, na rosochatych wierzbach i polnych rowach, na wszystkich tych zakamarkach, które odkrywaliśmy z fascynacją. Na szczecińskich uliczkach, na kamienicy, w której mieszkaliśmy, na huśtawkach koło przedszkola, na garażach, torach kolejowych, na babcinej działce z żółtymi malinami, na lodach w woreczkach za 50 gr, które smakowały cytrynowym domestosem, na wysokiej zjeżdżalni, której wyeksploatowana blacha strzelała w tyłek, na drabinkach, które widziały dziesiątki wybitych zębów, bałwanach zimowych, rowerach letnich, dokopywaniu się do wody w piaskownicy, strychu kuzynki, lalce Oli i wszystkich tych drobnych elementach, tych nieznaczących miejscach, które złożyły się na moje życie.
I jest mi smutno, jest mi źle i straszno, bo skończę w tym roku 22 lata. Bo trzeba myśleć przyszłościowo, bo trzeba być odpowiedzialnym, pracę trzeba mieć i studia zrobić, bo trzeba będzie się kiedyś wyprowadzić z domu i zarabiać. Bo marzy mi się mały, biały domek z małym, ładnym ogródkiem, tymczasem posiadamy tylko walącą się ruderę, która pochłania więcej pieniędzy, niż jest warta. Patrzę na remont łazienki, która owszem, będzie ładna, duża i świetna, ale to mnie się wydaje tak bardzo bez sensu, że płakać mnie się zachciewa.
Boję się życia w tym zakichanym kraju, który nic mi nie oferuje. W tym absurdalnym kraju, w którym bardziej opłaca się być nędznym pijaczkiem, który bije żonę i dzieci, niż normalnym, pracującym człowiekiem. W kraju, w którym człowiek za chęć uczenia się, za ambicje i pragnienie rozwoju dostaje śmieszne grosze stypendium naukowego, a rzesze tłuków, którzy na studiach przedłużają sobie dzieciństwo i mają wszystko gdzieś, dostają taki socjal, że żyją jak królowie. W tym cudownym państwie, w którym prędzej umrzesz w kolejce, niż dostaniesz się do lekarza z głupim przeziębieniem. W którym zabija się przedsiębiorczość, pomysłowość i pracowitość, w którym albo jesteś złodziejem, albo nędznikiem. Przeraża mnie kompletny brak perspektyw, boję się, że jedynym wyjściem na sensowne ułożenie sobie życia, jest wyjazd za granicę.
A JA NIE CHCĘ!
Kocham ten język, kocham moje zadupie, kocham znajome miejsca, ludzi, zniszczone kamienice i ten świerk za oknem. Nie wyobrażam sobie uczenia się od podstaw życia gdzieś indziej, poznawania cudzego bajzlu i cudzych realiów. Do furii doprowadza mnie świadomość, że albo będę nikim tutaj, albo kimś w miejscu, które jest mi obce.
Rozdarcie wewnętrzne i czarna rozpacz.
Wiecie, byłabym idealną kurą domową. Matką Polką, która ma swój wycackany ogródek i góry książek w salonie, która co sobotę piecze ciasto, robi na drutach, maluje i ceruje skarpety. Która czyta dzieciom Muminki i jeździ z nimi na sankach, tu w Polsce. Świadomość, że prawdopodobnie nigdy tak nie będzie, dobija mnie, wciska w glebę z siłą głazu narzutowego i zwyczajnie dołuje.
Nasze wspaniałe społeczeństwo daje się poniżać. Ludzie nie szanują samych siebie, pracując za śmieszne pieniądze i karmiąc obrzydliwy, tłusty, złodziejski rząd, który dyma nas, zaśmiewając się do łez. A dzielni obywatele? Dzielni obywatele zachodzą w głowę co słychać u mamy Madzi i jak potoczą się losy Mostowiaków. Dzielni obywatele robią się mężni tylko po kieliszku, gdy wytrzeźwieją, idą potulnie do swojej nudnej, męczącej pracy i jęczą, że im tu tak źle, tak ciężko i podle, że to wszystko wina Tuska, po czym na kolejnych wyborach znów głosują na tych, których najwięcej pokazuje się w telewizji, wszak Telewizja to nowa bogini, niewiasta nieomylna i wszechwiedząca.
Wstyd mi, cholera, za to, że dajemy się gnoić, że, zamiast działać, siedzimy w naszych starych mieszkankach na naszych wytartych kanapach i szklanym wzrokiem śledzimy najnowsze odcinki Ukrytej prawdy.
Witamy w orwellowskiej rzeczywistości, w której niemile widziany jest jakikolwiek przejaw samodzielnego myślenia, w którym prędzej zostaniesz zmiażdżony, niż coś osiągniesz.
nic dodać, nic ująć. też mnie to przeraża, gnębi i boli. wszyscy powtarzają "najlepiej zrobisz, jak stąd wyjedziesz". a ja tak bardzo bym chciała móc żyć godnie i swobodnie TUTAJ. a tak niewiele przecież oczekujemy, żadnych luksusów, tylko mały domek i święty spokój, bez strachu
OdpowiedzUsuńAle z drugiej strony nie ma sensu siedzieć w miejscu, w którym nikt nas nie chce i nie docenia. Powoli oswajam się z myślą o wyjeździe, zrobię inżyniera tutaj a na magisterce chyba skorzystam z dobrodziejstw Erasmusa.
UsuńZawsze mogło być gorzej, mogliśmy urodzić się w Etiopii :)
Wiesz, marzy mi się domek, niedaleko lasu. Miejsce, gdzie mogłabym wychowywać dzieci, tworzyć, cieszyć się życiem w pełni, hodując maliny, zioła...
OdpowiedzUsuńMogłabym być "połowicznie kurą domową", nie do końca, by nie zjadła mnie rutyna ;)
Niestety, to co oferują mi teraz zupełnie odbiega od moich marzeń.
Śmieciowa umowa, osiem godzin w pracy/biurze, kredyt na mieszkanie (najlepiej w dużym mieście), dzieci po trzydziestce i tylko dla tych, których na to stać...
By zrealizować swoje marzenia, najpewniej będę musiała wyjechać...
:(
To jest chora sytuacja, że własne państwo nie daje nam poczucia bezpieczeństwa i możliwości stabilizacji, że zamiast dostosowywać otoczenie do własnych potrzeb, musimy zmieniać i dostosowywać samych siebie, pchać się gdzieś indziej, gdzieś, gdzie niekoniecznie powitają nas z otwartymi ramionami.
UsuńTo smutne, ale trudno nie zgodzić się z tym co piszesz o naszym kraju... Czasem odkrywam, że niektóre nieprzyjemne sytuacje sprawiają, że pozbywam się resztek mego patriotyzmu i raz na zawsze chcę porzucić ten cholerny kraj. Młodzi ludzie, chcący od życia czegoś więcej niż obejrzenie kolejnego odcinka tefałenowskiej produkcji nie mają niestety szans na owe 'coś więcej' - chyba, że jesteśmy bogaci lub całkiem nieźle kombinujemy. Mimo wszystko, staram się patrzeć w przyszłość optymistycznie, ale na wszelki wypadek odkładam pieniądze na wyprowadzkę do innego kraju; podejrzewam, że kiedyś poziom mej frustracji sięgnie zenitu i odechce mi się bycia Polką.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę optymizmu, bo mój własny ostatnio szlag trafił i wszystko jawi mi się jako czysty bezsens.
UsuńCoś w tym jest. Marudzimy, ale sami ich wybraliśmy i nic z tym nie robimy, żyjemy w tym, akceptujemy takie, jakie jest i nie mamy nadziei na poprawę.
UsuńAle pomyśl - jesteśmy nowym pokoleniem. Może właśnie my coś zmienimy? Lubię tak myśleć na ten temat :)
Cieplutko Cię pozdrawiam
Mam nadzieję, że zmienimy! O ile wszyscy nie pouciekamy za granicę :D
UsuńRównież pozdrawiam :)
ja wolę by zadowolona, z tego co mamy, niż narzekac na coś, czego nie możemy zmienic. Może to zła postawa, ale wolę by zadowolonym biedakiem, niż sfrustrowanym biedakiem. Gdzie indziej pewnie jest tak samo ;)
OdpowiedzUsuńI.