środa, 2 stycznia 2013

Nowe nie znaczy lepsze

W ciągu dwóch dni nowego roku zdążyłam:
 - kupić buty idealne (oby też idealnie wygodne) oraz wałki do włosów
 - poużerać się z pierwszym od sześciu lat choróbskiem
 - wznieść się na szczyty hipsterstrwa, szpanując nowym szkicowniczkiem i popijając szejka z Maca w centrum handlowym
 - spędzić wieczór w pubie celem uniknięcia księdza chodzącego po kolędzie
 - zmienić zdanie milion razy co do pójścia na jutrzejsze zajęcia i przyjazdu do Szczecina
 - wydać o wiele za dużo pieniędzy
 - dostać zaskakującą paczkę, która początkowo podejrzewana była o bycie bombą (całe szczęście, że jeszcze nie wysłałam swojej, muszę przeredagować list z odpowiedzią)
 - odrobinkę umrzeć ze śmiechu
 - zostać zgorzkniałym dziadem, który nie wierzy w szczęśliwe zakończenia (dzień dobry, wszyscy umrzemy)
 - pogrążyć się w krainie rozpaczy (dobijcie mnie, zimno, źle, katar, trzy lata, płuco, przecież dobrze zrobiłam, ratunku, niech mnie ktoś przytuli)
 - pokłócić się z własnym kotem 
 - zgubić słuchawki 
 - opanować fotosyntezę (mój żołądek oficjalnie przestał przyjmować pokarmy)
 - spędzić jedną żałosną dobę w piżamie, wyczołgując się z łóżka tylko po herbatę
 - spędzić drugi, mniej żałosny dzień nad wyraz intensywnie (nie miałam nawet czasu włączyć komputera, szokujące)

Ja wiem, że trzeba czasu, żeby doprowadzić psychikę do stanu używalności, że dopiero tydzień, że będzie dobrze, ALE JA CHCĘ, ŻEBY DOBRZE BYŁO JUŻTERAZNATYCHMIAST! 
I niby funkcjonuję normalnie (prawie), śpię (w miarę), jem (niby), komunikuję się z ludźmi (w nadmiarze), ale wszystko jest bardzo nie tak. Za każdym uśmiechem czai się melancholia, w kącikach oczu i ust tkwią uporczywie ledwie widoczne drobinki rozgoryczenia a w myśli wkradają się wątpliwości, powodując niepotrzebny zamęt. Przecież jestem pewna. Przecież nie ma sensu komplikować sobie życia na siłę. Przecież nie można być aż takim masochistą!
Staram się znajdować plusy w obecnej sytuacji: mogę podejmować decyzje według mojego widzimisię, nie patrząc na opinie innych, nie muszę się tłumaczyć, nie muszę mieć czystego jak łza sumienia, nie muszę martwić się o los czyjkolwiek inny niż mój, nie muszę być odpowiedzialna za kogokolwiek innego niż ja. I bardzo podoba mnie się ten stan rzeczy, wspaniale jest być niezależną, pozbawioną zobowiązań, samą dla siebie. A mimo wszystko - NIETAK. Bo jednak trudno przyzwyczaić się do faktu, że nikt nie pyta co chwilę o moje samopoczucie, nie okazuje zainteresowania każdą minutą mojego życia, każdą myślą w mojej głowie. Zainteresowanie łechce ego, każdy lubi być w centrum czegokolwiek. Okazuje się, że w pojedynkę ani moja pewność siebie ani przeświadczenie o wspaniałości mojej egzystencji nie są tak silne. Popękały z trzaskiem fundamenty tego, kim jestem i obawiam się, że muszę włożyć sporo pracy samotną, jednoosobową renowację. 

Jestem przekonana, że w obecnej sytuacji już nie bojkotujesz mojego bloga. Wiedz, że życzę Tobie tych zmian z całego serca. 

A na koniec szczyt lenistwa według Charliego: kup bluzkę miesiąc temu, nie załóż jej ani razu, ponieważ wymaga wyprasowania. 

2 komentarze:

  1. Oddawaj, ladacznico przebrzydła moje 3 minuty, które w błogiej nieświadomości przeznaczyłem na przeczytanie twoich nieprzystojnych wypocin. Przeklęty niech będzie powszechny dostęp do sieci.

    Nie posiadam się ze zdziwienia jak można się w ten sposób upadlać publicznie za choćby okruszek atencji. No cóż taka chyba już natura lekko otyłych pseudointelektualistek ery facebooka.

    Proszę, oto masz swoją atencje, mój ty unikatowy na skalę świata płateczku śniegu (który TAK BARDZO CIERPI). Oby tylko powietrzne ewolucje twojego ważkiego intelektu i górnolotnego stylu nie skończyły się lądowaniem w gównie (jak to z płatkami śniegu bywa).

    ~m__b

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W dupie mam atencję, zarówno Twoją jak i każdą inną, więc wypierniczaj łaskawie robić coś pożytecznego dla świata, zamiast marnować swój cenny czas na okazywanie swojej wyższości nad losowym blogiem losowej gówniary w losowej części uniwersum.

      Usuń