poniedziałek, 10 grudnia 2012

Fosfoneuronizacja fotosennotyczna

Zapach korzennych przypraw i pomarańczy utkwił na granicy pola węchowego, nie dając się przepędzić żadnymi sposobami, a śnieg, przyklejony do podeszwy, smętnie przepoczwarzył się w szarawą kałużę, wyjątkowo niemile widzianą na prawie nowych, białych kaflach przedpokoju. 

Przyjemnie jest zanurzyć się w pidżamie, zdjętej świeżo z kaloryfera, kiedy pan za oknem widowiskowo wykonuje wywrotkę z półobrotem i rowerem oraz rozsypującymi się zakupami. Przyjemnie jest również wtulić się w koc i utopić w fantazji pełnej gorącej herbaty i słodkiej czekolady, kiedy inny pan już od dwóch godzin wywija łopatą do odśnieżania i jest na skraju wyczerpania fizycznego (bo zimno) oraz psychicznego (bo za kolejne dwie godziny znów wszystko będzie zasypane). 

Nawet najgorsze utknięcie na dworcu, w najgorszą śnieżycę i z odmrożonymi palcami u kończyn wszelakich, może być przyjemne za sprawą Kinder Czekolady, wręczonej przez lawinę kreatywności, refleksji i wyjątkowości, zamkniętych w niepozornej osóbce o roziskrzonych oczach z czekolady i nerwowo przygarbionych plecach. To zadziwiające, jak bardzo zwykłe gesty, sposób manipulowania własnym ciałem, odzwierciedlają to, co  w głębi się kłębi.

Wyjątkowo rozczula mnie, kiedy moja poważna, stateczna babcia, przybiega do mnie z euforią pięciolatka, żeby pochwalić się, że zupełnie sama, bez niczyjej pomocy, wypełniła swoim koślawym pismem CALUTKĄ krzyżówkę. O, i następną też!

Nawet kocie wymiociny na świeżo wypranych i ledwie wyschniętych spodniach od dresu nie denerwują tak bardzo w perspektywie lepienia pierogów świątecznych i konstruowania bałwana. Swoją drogą, zwierzęta niesamowicie uczą cierpliwości i opanowania. Przecież nie nakrzyczę za problemy gastryczne na ukochaną, burą kulkę futra, która mruczy co noc w okolicach mojego pępka, wprawiając całą mnie w ciepłe, miękkie drgania psychiczne, na wpół senne, wypełnione wibrysami i różowymi poduszeczkami na cichutko stąpających łapach. 

Abstrakcyjnie pomarańczowa barwa miejskiego nieba niepostrzeżenie zastąpiona zostaje jedwabistością rudego futra, ledwie słyszalny stukot pazurów o podłogę panelową w rytmie sekundnika zegarkowego, subtelnie wkrada się w wytłumiony ścianami i styropianem, nieprzerwany szum uliczny, konsekwentnie wypychając go poza granice pojmowania. Wyparłszy zupełnie ze świadomości bodźce zewnętrznego świata, płomienna, uśmiechnięta bestia rozsiada się wygodnie na mojej klatce piersiowej i świdruje mnie jadowicie zielonym, zadziwiająco ludzkim wzrokiem. Już, już obnaża garnitur zębów, już ma zamiar coś powiedzieć, bezczelnie podszywając się pod kota z Cheshire, gdy gdzieś poza senną sferą mojej czaszki, wyściełanej rudym futrem, ciało moje, jak najbardziej fizyczne i mocno przylegające do łóżka, postanawia obrócić się z boku lewego na prawy, podkurczyć nogę, a dłoń wsunąć pod poduszkę. I bezduszna, uśmiechnięta bestia rozwiewa się chmurką żółtawego dymu, który w końcu znika zupełnie, zaprzeczając kilku poprzednim sekundom, na jego miejsce natomiast, zupełnie niezauważenie, wkrada się już aż nazbyt znajome lico, oferując niepojętą przejażdżkę po meandrach samej MNIE, z której, o złośliwie zimnym poranku, pozostaną sukcesywnie rozmywające się kadry, łapane rozpaczliwie acz bezskutecznie przez budzącą się świadomość oraz słodki posmak na języku.

8 komentarzy:

  1. A mnie zastanowil Twoj poprzedni wpis. Jak gruba baba moze uwazac swoja powierzchownosc za atrakcyjna... nidy tego nie pojme, a juz tym bardziej zakochania w swojej "powierzchownosci". Jesli chodzi o Twoja intelektualna strone, to jak najbardziej jest sie w czym zakochiwac, ale powierzchownosc pozostawia wiwle do zyczenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z kolei Twoja strona intelektualna najwyraźniej mocno kuleje, skoro nie potrafisz czytać ze zrozumieniem, szanowny Anonimie.

      Ważnym elementem poczucia własnej wartości i akceptacji samego siebie jest SAMODOSKONALENIE, zarówno umysłu jak i ciała. O ile ja, gruba baba, mogę schudnąć (co zresztą czynię), Ty będziesz mieć problem z nadrobieniem braków w swoim móżdżku o malutkich horyzontach.

      Jeśli jesteś typem człowieka, który swoje frustracje życiowe przelewa na losowych ludzi w Internecie, jeśli jesteś osobą, która lubi komuś dogryźć i w dodatku nie ma odwagi podpisać się pod swoimi słowami - źle trafiłeś. Mam w domu lustra i wiem, że jestem grubą babą, więc Twoje słowa nie robią na mnie wrażenia.

      Swoją drogą, szkoda, że nie trafiłeś/aś na mnie 10 kg temu. Nic, tylko się powiesić, wszak grubych ludzi nic w życiu nie czeka i nie powinni wychodzić z domu!

      Usuń
  2. Nie martw sie, mojemu intelektowi z pewnoscia nic nie bedzie. A prowokacja wcale nie miala na celu przelewania moich frustracji na kogokolwiek, ale sprawdzenie ile jest faktycznie prawdy w Twoich slowach. Zastanawialo mnie dlaczego piszesz, ze jestes zakochana wlasnie w powierzchownosci, a nie w intelekcie lub swojej duszy. Sama napisalas, ze potrafisz dostrzec swoje wady i probowac je naprawic, ale pisalas tylko o stronie niefizycznej swojej osoby. Zrozumialam to wiec tak, ze tylko ta strone doskonalisz. Przepraszam, ze Cie obrazilam, ale zdawalo mi sie to zupelnie nierealne, ze ktos kompletnie akceptuje (jest zakochany nawet) swoja powierzchownosc, nie akcetujac elementow, na ktore mamy znacznie wiekszy wplyw. Przepraszam jeszcze raz za to, ze Cie urazilam, ale zastanawialo mnie raczej jak zareagujesz gdy ktos wytknie Ci wade (lub tez wade w cudzych oczach); czy bedziesz urazona, czy moze raczej napiszesz, ze jest to Twoja mocna strona. Zadnych wnioskow nie wyciagam, podoba mi sie Twoja definicja poczucia wlasnej wartosci i akceptacji samego siebie. Wybacz anomimowosc, ale nie pod wszystkim trzeba sie podpisywac. To taka wielka zaleta internetu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, to w takim razie zwracam honor. Bo o ile nie mam problemu z nazywaniem mnie grubą (bo w końcu taki jest fakt. A jak ktoś ma z tym problem - tam są drzwi), to mam alergię na głupotę a Twój poprzedni komentarz razi taką tępotą, zaściankowością i niezrozumieniem (winszuję, prowokacja się w tym względzie udała), że nie mogłam zareagować łagodniej.
      Doskonalę się ze wszystkich stron, na miarę moich chęci i możliwości, co raz wychodzi lepiej, raz gorzej. Czemu nie piszę o walce z nadwagą na blogu? Bo to durne. Bo jednak stawiam charakter ponad wygląd, bo mój blog jest miejscem, w którym wylewam przemyślenia i który obrazuje mnie jako osobę, nie ciało. I nie chcę tego spłycać opisywaniem tego, ile brzuszków dziś zrobiłam, ile wskazuje mój krokomierz i o ile zmniejszyły się moje obwody. Wystarczy, że umniejszam wartość mojej pisaniny pierniczeniem o włosach, przejmowaniu się zmarszczkami czy nowo zakupioną spódnicą - aczkolwiek samo to powinno być dla Ciebie oznaką, że również wygląd mnie w pewnym stopniu zajmuje i nie jest mi obojętne to, jak wyglądam.

      Jeszcze jedno: kocham w sobie PRZEDE WSZYSTKIM intelekt (i jest to miłość bardzo trudna). Ciało to ulotna skorupka, wiem, że kiedyś się pomarszczę, obwisnę i ostatecznie zje mnie robactwo, dlatego też nie robię tragedii ze swojej wagi. Schudnę - super. Nie schudnę - trudno, damy radę i tak, wymiary nie stanowią o tym, kim jestem.

      Usuń
  3. Jak juz pisalam w swoim pierwszym komentarzu - masz pelne prawo byc zakochana w swoim intelekcie. Masz swietny styl pisania (o rzeczach waznych dla Ciebie, bo to Twoj blog) i faktycznie nie piszesz o walce z nadwaga. Masz rowniez prawo byc zakochana w swojej powierzchownosci, bo nikt nie ma prawa Ci mowic jak masz wygladac i z czym sie czuc dobrze. Zastanawialo mnie tylko jak to jest z ta miloscia wlasna. Kolejny raz przepraszam za prowokacje i dziekuje za powyzszy komentarz (i za zrozumienie). Pokazalas, ze faktycznie kochasz siebie i to miloscia madra, a to rzadkosc. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Droga Charlie, w króciutkich słowach ujęłaś całe jestestwo człowieka (patrz: wzmianka o pełnej entuzjazmu babci). Tym samym utwierdziłaś mnie w moim niesłabnącym, a jakże, przekonaniu, iż człowiek tak naprawdę z małych rzeczy potrafi się cieszyć jedynie na dwóch etapach życiowych - wtedy, gdy jest jeszcze małą latoroślą, i wtedy właśnie, gdy delikatnie (aczkolwiek w sposób niezwykle subtelny i dumny) zaczyna już przekwitać.

    Prawidłowość ta ma miejsce chyba właśnie dlatego, iż jako dziecko, a potem osoba starsza, nie zwraca się zbytniej uwagi na czas. Nie uczestniczy się w wyścigu szczurów, tempo życie jest niewątpliwie wolne, co daje swobodę w dostrzeganiu tego, co dotąd na pozór było niedostrzegalne. Nie uważasz, że to dość osobliwa rzecz?


    Pozwoliłam sobie zerknąć na "dyskusję komentarzową" powyżej i jeśli mogę się delikatnie wtrącić - otyłość jak wiele pojęć bywa abstrakcyjnym, drogie panie. To, co kiedyś, hen, uchodziło za ideał pod tym względem - to jest, krągłe, kobiece kształty, którym i ja po prawdzie mocniej hołduję - ustąpiło miejsca modzie na przysuche wieszaki. Nie moją rolą jest, by oceniać, co jest lepszym, wszak świat biegnie wciąż do przodu swoim tempem, trzeba jednak zdrowo podchodzić do takich spraw, mieć do nich dystans. I wcale nieprawda, Charlie, żeś jest "grubą babą" - kto zdefiniuje wszak, gdzie się kończy, a gdzie zaczyna granica grubości? Każdy patrzy na tą kwestię bardzo indywidualnie. To nie jest też do końca tak, żeby się bezwarunkowo akceptować. Trzeba być wobec siebie nieco krytycznym, dla zachowania jakiejkolwiek równowagi i harmonii. Ale nie popadajmy znowu w paranoję. Cokolwiek się robi, to powinno się to czynić tylko i wyłącznie dla własnej satysfakcji. Nie dla czyjejś, bo tej towarzyszą często zazdrosne głosy.


    Pozdrawiam i życzę dalszych pisarskich sukcesów, masz lekkość pióra, którą chciałabym posiąść. :)


    Kasia.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie się wydaje, że umiejętność cieszenia się drobnymi rzeczami to kwestia charakteru. Niektórzy czerpią radość z drobnostek, inni na siłę szukają w życiu problemów, nie wiem, czy ma tu coś do rzeczy wiek i stan posiadania. Być może cechę tę da się wyrobić, aczkolwiek pewności nie mam, bo u mnie jest to wrodzone. Fakt, dzieci potrafią cieszyć się bezwarunkowo, jednak w przypadku ludzi starszych wydaje mi się, że jest odwrotnie, w pokoleniu moich dziadków dostrzegam chorobliwe wręcz przywiązywanie uwagi do rzeczy tak błahych, że nie zatrzymują się w moich myślach na dłużej niż chwilę. Myślę, że właśnie to powolne tempo życia i zwyczajny nadmiar czasu sprawia, że ludzie czepiają się kurczowo swojej codzienności, a gdy zostanie ona nieznacznie zaburzona, przeżywają to niemożebnie. Ta sama babcia, która tak cieszy się krzyżówkami, potrafi nie spać całą noc z powodu rozbitego lustra w łazience. Nie ważne, że w korytarzu wiszą dwa inne - porządek rzeczy został zaburzony i tak nie może być!

      Co do kwestii wagi i wyglądu: uroda to pojęcie wyjątkowo subiektywne, ile ludzi, tyle gustów, nie wnikam zatem w to, co się komu podoba.
      Jeśli chodzi o mnie, najzwyczajniej w świecie mam nadwagę i w tej kwestii nie liczy się estetyczne określanie grubości tylko czysto medyczne wytyczne. Nie lubię eufemizmów i cackania się: jak ktoś ma rude włosy, to jest po prostu rudy, jak ktoś ma dwa metry wzrostu, to jest po prostu wysoki, jak ktoś ma za duże obwody, to jest po prostu gruby. Nic w tym obraźliwego, zwykłe stwierdzenie faktów.

      Wydaje mi się, że samokrytycyzm płynie właśnie z pełnej akceptacji, z realnego spojrzenia na siebie. Skąd ktoś, kto ma zbyt surowe podejście do siebie ma wiedzieć co faktycznie jest nie tak? Żeby dostrzec swoje wady, żeby świadomie pracować nad swoimi niedociągnięciami trzeba otworzyć oczy. Najszerzej jak się da. Poznać się ze wszystkich możliwych stron, wywlec z głębi wszystkie najgorsze koszmary i to, co wywołuje zażenowanie. Bez owijania w bawełnę, bez mydlenia oczu. Odnoszę wrażenie, że to jest niewykonalne, jeśli ktoś siebie w pełni nie akceptuje i nie potrafi sobie wybaczać. Na własnym przykładzie wiem, jak trudno walczyć z demonami przeszłości, z tymi wszystkimi paskudztwami, które najchętniej upchnęlibyśmy w najgłębszych odmętach naszego jestestwa.

      Usuń
  5. Czy jedynie kwestia charakteru? Z natury podobno jestem ogromnym malkontentem, wiecznie doszukującym się dziury w całym... A mimo to potrafię przystanąć na chwilę nawet w centralnej części chodnika, by ze zdumieniem odkryć, jak to cudownie słońce łaskocze mnie w policzki. To jest takie... do wyuczenia, powiedziałabym. Dzieci faktycznie mają w sobie ogromny potencjał w tym zakresie, pewnie wynika to także z braku większego pojęcia o "niedolach" tego świata. Ale taka naiwność, że wszystko jest różowe, w tym aspekcie wydaje mi się jak najbardziej w porządku. Bo na cholerę dziecko miałoby nieść na swoim kruchym karku bagaż pełen problemów? Niby wydaje się to dość oczywiste, a pomimo tego w dorosłym życiu człowiek także nie do końca potrafi "odstawić" czasem ten problemowy bagaż i tak po ludzku stwierdzić, że ma po co żyć i z czego się cieszyć. Tak sobie myślę, że być może to właśnie posiadanie tych licznych trosk prowadzi do paradoksalnego uwypuklenia pewnych błahych zjawisk.

    Racja! Babcie w tym kierunku bywają dość przewrażliwione. Ale dzięki temu, że są takie wrażliwe, aż nad, doświadczają wszystkiego dwa razy mocniej. Oczywiście, że nie tylko w dobrym aspekcie - w tym złym również, to jest nierozerwalne. Są jednak osoby, które nie potrafią wydobyć z siebie ani krzty emocji. Kompletnie. Ani tych dobrych, ani złych. I myślę, że to jest dużo gorsze, bo wypłukuje człowieka z jakichkolwiek emocjonalnych doznań. Sama dostrzegam tą zależność - wokół mnie pełno bezbarwnych postaci, takich statystów, cieni samych siebie.


    Nie do końca jestem skłonna się z Tobą zgodzić... Jesteś bardzo prostolinijna w przekazie i to naprawdę szlachetne, ale nic nie jest tylko albo białe, albo czarne. Ktoś mógłby się obrazić za tą Twoją dosadność - i nie mowa tu o mnie, gdyż nie zwykłam obrażać się o takie sprawy - ktoś mógłby powiedzieć, że jesteś zwyczajnie niegrzeczna, bo formujesz to wszystko w takie brzydkie słowa. Ludzie lubią, gdy ładnie ubiera się ich defekty w słowa, ale to nie jest jedynie kwestia estetyki, a chyba zwyczajnej kultury. Co innego znowuż powiedzieć swojej najlepszej koleżance "o rety, ale masz gruby tyłek!", a co innego rzucić taką opinię w stronę nowopoznanej osoby. ;)

    Osobiście nie twierdzę, byś była gruba, że tak Cię sparafrazuję. Pozwoliłam sobie przewertować Twój blog i patrząc na Twoje zdjęcia (zdjęcia skądinąd piękne, naprawdę) nie dostrzegam ani grama krępującej tuszy. Owszem, nie należysz do grona zatwardziałych wieszaków. Ale nie jesteś znowu także niesamowicie wielką grubaską. Zapewne nie masz problemów z przejściem kilku metrów pieszo, nie sapiesz, wchodząc po schodach, zatem nie zasługujesz na to tłuste miano. Abstrahując - mówi się, iż otyłość jest często wynikiem jakiejś genetycznej choroby, jakichś uwarunkowań. Czysta bzdura. Tak samo jest z alkoholikami - sami sobie są winni swym uzależnieniom, na cóż mieszać w to osoby trzecie?


    Mądrze powiedziane... Ale ja, choćbym chciała, nie zawsze potrafię spojrzeć na siebie, jak mówisz, realnie. Nie to, że siebie nie akceptuję - raczej jestem niebywale wygodnicka. Są takie wady, które przynoszą wymierne korzyści dla osoby, która te wady posiada. I ja jestem taką osobą. Taka "zaleto-wada" jest jednak dobra jedyna na krótszą metę - nawet nie targają mną wyrzuty sumienia, a jakieś poczucie wyzysku wobec innych. Jak to nazwiesz?
    Często takie otwarcie oczu to przychodzi chyba właśnie z zewnątrz. Człowiek nie jest samowystarczalny. Gdyby nie druga osoba, być może nigdy nie dowiedzielibyśmy się, jakimi ludźmi jesteśmy naprawdę.

    (gdyby nie mój słomiany zapał, już dawno otrzepałabym z kurzu i pajęczyn stary, acz dobry aparat i za Twoim przykładem poszła uwieczniać piękno świata na kliszy. :) Szkoda wielka.)


    K.


    OdpowiedzUsuń